Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, powiedział na przywitanie: – Ja też pisywałem, jeszcze w latach 80.
Nie dodał, bo jest człowiekiem skromnym, że był najmłodszym krytykiem muzycznym w dziejach „New York Timesa”. To wtedy zwrócił na siebie uwagę, a jego nazwisko stało się powszechnie znane.
Nie był to pierwszy fach Willa Crutchfielda. Zawodową działalność zaczynał jako korepetytor solistów oraz pianista. Wtedy też zdecydował, że chce się poświęcić przede wszystkim operze. Tak jest do dzisiaj, mimo że prowadzi wiele koncertów symfonicznych w USA i w Ameryce Łacińskiej.
Jako dyrygent zdobywał doświadczenie, prowadząc małe zespoły operowe i orkiestry studenckie. W 1997 r. został dyrektorem Caramoor International Music Festival w USA, funkcję tę pełni zresztą do dzisiaj. W latach 1999 – 2005 był szefem muzycznym Opery w Bogocie, gościnnie przygotowuje wiele spektakli, głównie w teatrach amerykańskich.
Do Polski trafił dzięki Ewie Podleś, z którą spotkał się w pracy nad „Tankredem” w Canadian Opera Company w Toronto. – Kiedy w Warszawie postanowiono wznowić to dzieło Rossiniego – opowiadał mi mąż śpiewaczki Jerzy Marchwiński – uznaliśmy, że nie wolno przegapić okazji, by polska publiczność poznała dyrygenta, który tak doskonale czuje muzykę belcanta.