Wokalista James Hetfield stoi w kuluarach chorzowskiego stadionu. Żartuje, uśmiecha się. Pogodny 40-latek. Na twarzy żadnych śladów walki z alkoholizmem. Przypomina o nim tylko biały kowbojski kapelusz, jaki nosił w teledysku „Mama Said”, kiedy śpiewał smutną balladę country i czuł się tak bardzo zagubiony. Pytam Kirka Hammetta, gitarzystę Metalliki, co dziś oznacza kapelusz jego kolegi. „Nie ma obaw, żadnego country, James jest w świetnej formie” – rozwiewa wątpliwości.

Na stadionie gasną światła. Polska publiczność zdobywa mistrzostwo Europy w wywoływaniu meksykańskiej fali. Płyta boiska zapełniona do ostatniego miejsca, trybuny też. Tak jak cztery lata temu wejście megagwiazdy metalu zapowiada temat Ennio Morricone z westernu „Dobry, zły i brzydki”. Ale nie towarzyszy mu już wyświetlana wtedy na telebimie cmentarna scena z filmu. Hammett się nie mylił: żadnego smędzenia country nie będzie. Na powitanie Metallica serwuje krwistą porcję rocka w postaci „Creeping Death”. Metallica zmartwychwstała, Metallica wraca do korzeni.

Teraz po scenie skrada się charakterystycznym indiańskim krokiem Robert Trujillo i potężnym motywem basu rozpoczyna „For Whom the Bell Tolls”. Amerykanie grają z szybkością światła „Ride the Lightning” i dziękują Polsce za fantastyczne przyjęcie. Niezapomniane jest wykonanie „Harvester of Sorrow”. Nagle muzyka się urywa. Na telebimach widzimy, jak wzruszony Hetfield przełyka ze wzruszenia ślinę, pasie oczy widokiem pełnego stadionu, kręci głową jakby zdziwiony, że po wielu latach Metallica jest wciąż magnesem dla tysięcy fanów... i kończy utwór jeszcze mocniej, niż zaczął. Chwyta gitarę akustyczną i gra jedną z najpiękniejszych ballad Metalliki „The Unforgiven”, w której nie może zabraknąć mocnego riffu i solówki Hammetta.

Metallica brzmi coraz płynniej, gitary znowu grają razem – nastrojone na częstotliwość dźwięku nacierających czołgów. Wojenną tematykę wprowadzają utwory z albumu „Master of Puppets”. Refren tej granej w morderczym tempie kompozycji skanduje 60 tysięcy fanów. Hammett przebiera palcami po gryfie gitary jak nawiedzony. A Lars Ulrich uśmiecha się za baterią talerzy i bębnów: wygląda jak kapitan wehikułu czasu, który pozwolił wrócić zespołowi do lat 80. i odzyskać siłę młodości. „Whiplash” z debiutanckiego „Kill’em All” był na to dowodem koronnym.

Na krótko przed występem Kirk Hammett udzielił „Rzeczpospolitej” wywiadu. Gitarzysta zespołu, który należy do rockowej superligi i sprzedał 100 mln albumów, zaimponował skromnością. Z rozbawieniem przyjął tłumaczenie napisu: „Przechowalnia bagażu” na drzwiach klitki, w której rozmawialiśmy. Na włosach muzyka pojawiła się pierwsza siwizna, ale z oczu wciąż emanuje młodzieńcza energia. Powiedział, że nagrywając nową płytę, grupa powróciła do brzmienia z okresu „Czarnego Albumu” i „Master of Puppets”. Poprzednia „St. Anger” była pomyłką. Nowe CD ukaże się we wrześniu, wtedy też opublikujemy rozmowę z Hammettem.