W adwent nie było żadnych zabaw. A żyć trzeba było. Wtedy górale załatwili mi pracę. Wspinałem się na dach, musiałem wtargać rolkę papy ważącą 30 kg. Pewnego dnia przebiłem sobie lewą rękę spinaczem. Kiedy wróciłem do śpiewania, pojawił się przy mnie Polonus, fan, który mówił mi: „Co ty taki jesteś zmęczony, dopiero druga w nocy?”. Zaproponował cudowne zastrzyki i tabletki, po których latałem po scenie jak kangur. I byłem w drodze na dno. Wtedy spotkałem Ewę. Bóg rzucił mi koło ratunkowe. W Wielkanoc zaprowadziła mnie do kościoła. Nie byłem na mszy przez 20 lat. Rodzice wychowali mnie na dobrego katolika, ale buntowałem się przeciwko Bogu, obciążałem go winą za śmierć ojca. W tamtą Wielkanoc dostałem ponownie dar wiary. Walczę o nią każdego dnia.
Co pana jeszcze dopinguje, poza wiarą i żoną?
A choćby Maryla Rodowicz. Parę lat temu mogłem powiedzieć o sobie „stary niedźwiedź mocno śpi”. Nie bardzo mi się chciało robić coś nowego. A Maryla daje mi nieustannie przykład. Ciągle walczy o siebie, nagrywa, ma siłę i chęci. Kiedy ją widzę, czuję, jakby chciała mi powiedzieć: „Krzysiu, nie ma co odcinać kuponów, trzeba zdobywać nowych słuchaczy”. Zdobywam.
Uosabiał pan obciach i dancingowe życie PRL, a teraz nawet ci, którzy naśmiewali się z pana, lubią pana piosenki. Komponują dla pana najważniejsze postaci polskiego rocka. Jak pan to wytłumaczy?
Opowiem panu anegdotę o Ninie Terentiew, która nie pozwoliła mi utonąć w najgorszym czasie. Wiedziała, że jestem jedynym żywicielem rodziny, mężczyzną pogruchotanym przez życie, siebie, komunę, Amerykę i nieudane małżeństwa. A teraz zorganizowała jubileusz w Sopocie. Mieli do niej przyjść do domu studenci ze spółdzielni – umyć okna. Wstydziła się, że ma moje płyty, nie chciała sobie robić obciachu, o którym pan mówił, i schowała je na niższą półkę. Kiedy wróciła, studenci słuchali Krawczyka… W PRL wszystko było obciachowe, poza tym, że ludzie chcieli się wzruszać, kochać, tańczyć: normalnie żyć. Piosenki dawały ucieczkę od szarej rzeczywistości, a piosenkarze towarzyszyli ludziom na dobre i na złe. Za to nas pamiętają, lubią, szanują. A dziś przychodzą na moje koncerty trzy pokolenia – dziadkowie, rodzice i dzieci. I dobrze się bawią. A będą jeszcze lepiej, bo właśnie przystąpiłem do opracowywania płyty z Marcinem Macukiem, który ostatnio wyprodukował albumy Kasi Nosowskiej i „Unplugged” grupy Hey. Premiera jesienią!