Nic nie wiem o telewizji

Z Jude’em Lawem rozmawia Krzysztof Kwiatkowski

Publikacja: 18.09.2008 06:41

Jude Law

Jude Law

Foto: Rzeczpospolita

Red

RZ Kilka lat temu tabloidy niemal codziennie donosiły o pańskich kolejnych związkach, rozstaniach i dzieciach, pan zaś odmawiał wywiadów, a paparazzim groził procesami. Ostatnio jednak w tej wojnie z mediami nastąpiło chyba zawieszenie broni. Kto się zmienił – dziennikarze czy pan?

Mój stosunek do świata. Porzuciłem nadzieję na kreowanie własnego wizerunku. Gdybym wciąż przejmował się cyrkiem, który tworzy się wokół tak zwanych celebrytów, nie mógłbym spać po nocach. Paradoksalnie, kiedy paparazzi stali mi się obojętni, przestali mnie nękać. Brukowce są jak denerwująca mucha – jedynym sposobem walki z nimi jest ich ignorowanie.

Jednak trochę to wszystko pana kosztowało. Przez ponad rok nie pojawił są żaden film z pana udziałem.

Rzeczywiście, miałem dosyć. Współczesny przemysł filmowy pożera człowieka i niszczy. Wielkie studia, wielkie produkcje, wielkie pieniądze. Wielkie rezydencje gwiazd i wielkie przyjęcia. A wystawny tryb życia bywa pułapką, która zmusza do ciągłego poszukiwania ról i tłuczenia kasy. Czułem się wypalony, przestałem czerpać przyjemność z pracy. Skoncentrowałem się na życiu prywatnym i moich najbliższych.

Czy tamten czas czegoś pana nauczył?

Zrozumiałem, że w pracy pragnę przede wszystkim niezależności. Dostaję mnóstwo propozycji. Postanowiłem wybierać tylko te, które naprawdę mnie interesują, dać sobie prawo do zachwytu nad jednym projektem i do oddania mu się bez reszty. Bez napięcia i konieczności szukania okienek w planie. Dlatego, chociaż ostatnio więcej czytam, niż gram, odzyskałem dawną energię. Myślę, że każdy aktor po dziesięciu latach od debiutu powinien zatrzymać się w biegu i przypomnieć sobie, dlaczego wybrał ten zawód.

A dlaczego wybrał pan ten zawód?

Aktorstwo pasjonowało mnie od wczesnego dzieciństwa. Brałem udział w występach amatorskich trup, w szkole też wystawialiśmy różne przedstawienia. I pewnie na tym skończyłaby się moja przygoda z teatrem, gdyby nie rodzice. Nauczyli mnie, że w życiu trzeba iść za swoją pasją. Oboje byli nauczycielami, ale kiedy po raz pierwszy zaproponowano mi rolę w filmie, powiedzieli: „Nie strać szansy przez szkołę. To nie zając, nie ucieknie”. Proszę mi wierzyć, nie chodziło im o sławę i pieniądze. Myśleli tylko o tym, żebym był w życiu szczęśliwy i spełniony.

Może dostrzegli pana aktorski talent?

Możliwe. Choć zawsze zastanawiało mnie, jak agenci, producenci czy reżyserzy wyławiają talenty. To chyba największa niewiadoma we wzorze na idealne dzieło filmowe. Ale rozwiązanie jest chyba prostsze, niż się wydaje – trzeba uważnie przyglądać się ludziom, nauczyć się języków i oglądać multum spektakli w teatrach na całym świecie.

Kiedy pan poczuł, że świat pana odkrył?

Nigdy. Sam siebie odkrywam w każdej kolejnej roli na nowo. Każdy film wydaje mi się poszukiwaniem siebie. Dlatego tak bardzo drażniło mnie, że jak byłem młody, wszyscy mówili wyłącznie o moim wyglądzie. Nie chciałem, by w miarę przystojna twarz decydowała o mojej karierze. Zwłaszcza że aktorzy uchodzący za ładnych dostają najbanalniejsze role.

To dlatego zajął się pan produkcją filmów?

Lubię poczucie odpowiedzialności. Gdy stawiam czoła nowym wyzwaniom, czuję, że żyję. Tymczasem coraz więcej filmowców patrzy na świat oczami księgowego. Siedzą z nosem w statystykach, kalkulują koszty i obliczają ryzyko finansowe związane z produkcją. Brakowało mi w środowisku swobody i odrobiny gry intelektualnej. Oczyszczającym doświadczeniem stał się dla mnie „Pojedynek” Kennetha Branagha. Pomysł na film wypłynął z niezobowiązującej rozmowy z moimi współproducentami. Zastanawialiśmy się, czy klasyczne tematy i rozwiązania dramaturgiczne są w stanie opisać współczesność. No i odnaleźliśmy takie możliwości w sztuce Anthony’ego Schaffera „Detektyw”, zekranizowanej w 1972 r. przez Josepha L. Mankiewicza.

Chcąc uwspółcześnić dramat Schaffera, zaprosił pan do współpracy laureata literackiej Nagrody Nobla Harolda Pintera.

Owszem. W czasie naszego pierwszego spotkania zacząłem mu tłumaczyć, że najważniejsze w filmie mają być: walka dwóch mężczyzn o kobietę i starcie młodości ze starością. A on spojrzał na mnie karcąco i powiedział:

„Chłopcze, piszę o tym od 40 lat”. Harold najpierw stworzył laboratoryjne warunki – sterylnie czysty dom ze stali i szkła, aby później przyjrzeć się bohaterom z bliska. Z zegarmistrzowską precyzją uchwycił momenty, w których przechodzą z jednych skrajnych stanów emocjonalnych w inne. A jednocześnie nie dał żadnych łatwych odpowiedzi. Wyobraźnia widza może szaleć.

Obserwowanie grającego główną rolę Michaela Caine’a podczas rozmów z Pinterem, jego przyjacielem sprzed lat, musiało być przyjemnością?

Olbrzymią. Ten film dał mi szansę na pracę ze świetnymi ludźmi. Nie interesują mnie już spotkania z sezonowymi gwiazdkami ani reżyserami powielającymi kalki kina gatunkowego. Jeśli do kogoś równać, to do najlepszych. A Kenneth Branagh, Harold Pinter i Michael Caine są najlepsi.

Nigdy nie zapomnę popołudnia, w czasie którego Michael niemal non stop opowiadał o swojej nobilitacji. Pochodzi z klasy robotniczej i przyznanie tytułu „sir” było dla niego bardzo ważne. Wspominał wnętrza Pałacu Buckingham, zachowanie królowej, restrykcyjny protokół, do którego musiał się dostosować. Stale powtarzał, jaki go spotkał zaszczyt. Nagle zamyślił się i spytał Harolda: „Zaraz, zaraz, czy ty tez nie zostałeś sirem?”. „Odmówiłem” – uciął Pinter.

Po „Pojedynku” Caine mówił w wywiadach, że choć urodził się pan w rodzinie inteligenckiej, ma wszystkie najlepsze cechy klasy robotniczej – odwagę cywilną, poważny stosunek do innych, uczciwość.

Mój ojciec byłby dumny, gdyby to usłyszał. Myślę jednak, że to, co nas z Michaelem łączy, wynieśliśmy przede wszystkim z tradycji europejskiego teatru. Bo to teatr uczy dyscypliny i szacunku dla pracy. Obaj przywiązujemy dużą wagę do warsztatu, widzimy w aktorstwie zawód i rzemiosło, a nie tylko wesołą igraszkę.

Na planie też panowie zachowują się podobnie?

Obaj nie przestajemy myśleć o roli, pozwalamy opętać się przez graną postać i czerpiemy z tego radość. Poza tym żaden z nas nie zachowuje się jak gwiazda, która – kiedy nie gra – długie godziny spędza samotnie w luksusowej przyczepie. Cały czas łazimy po planie, gadamy z ludźmi. Jest nam to zresztą potrzebne. Pamiętam, jak Michael kręcił scenę, w której emocje sięgały zenitu i w której jak karabin maszynowy wyrzucał z siebie bardzo ostre kwestie. Gdy tylko kamera została wyłączona, podszedł do pierwszej lepszej osoby i zaczął luźną pogawędkę o pogodzie. Widać tak musiał odreagować stres.

Podziwiałem go, bo sam w czasie zdjęć przez cały czas jestem spięty. Nigdy w pracy nie siadam. Krążę, rozmawiam o kolejnych scenach. Zdarzyło mi się kiedyś, że nie chcąc się, rozluźnić wspiąłem się na dach studia. Bo w czasie pracy muszę pozostawać na pełnych obrotach. Dopiero wieczorem, po powrocie do domu, padam i zasypiam spokojnie jak dziecko.

Ma pan pomysł na dalsze życie?

Mam nadzieję, że wciąż więcej jest przede mną niż za mną. Chcę nadal zajmować się produkcją. Jeśli trafię na scenariusz, któremu byłbym w stanie poświęcić kilka lat życia, to może spróbuję swoich sił w reżyserii?

Ale teraz przede wszystkim pragnę wrócić do teatru. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego ludzie nazywają mnie aktorem filmowym. Przecież w rubryce zawód zawsze wpisuję po prostu „aktor”. A to właśnie w teatrze człowiek czuje się prawdziwy. Uwielbiam próby, eksperymenty z tekstem, obserwowanie, jak grupa ludzi reaguje wzajemnie na rozmaite niuanse w swoich gestach, intonacji i stylu gry. Dobra rola sceniczna jest niesamowitą podróżą, którą przebywa się każdego wieczoru od nowa.

Nie wspomniał pan tylko o telewizji.

Bo nic o niej nie wiem. Oglądam wyłącznie program „Tweenies” o czterech stworkach w różnych kolorach i ich szczeniaczku wabiącym się Doodles. Moje dzieci to uwielbiają.

Ostatnio znowu dużo pan pracuje. Nie boi się pan, że ten medialny zgiełk wokół pana osoby może powrócić?

Jestem teraz wyjątkowo spokojny. To prawda, że ostatnio coraz trudniej pozostać sobą pośród nieustającego szumu informacyjnego. Na dodatek w świetle fleszy widzi się różne, często kompletnie fałszywe obrazy samego siebie. Ale znam świetny sposób na to, by nie stracić kontaktu z rzeczywistością: dzieci. Nie ma w życiu piękniejszej chwili niż ta, w której wchodzisz do domu, a ktoś zza progu krzyczy do ciebie: „tato”.

Naprawdę nazywa się David Jude Heyworth Law. Ma 35 lat, urodził się w Londynie, w rodzinie nauczycielskiej. Aktorską karierę rozpoczął w wieku 12 lat od występów w National Youth Music Theatre. Pięć lat później rzucił szkołę, by poświęcić się pracy na planie telenoweli „Families”. Jego pierwszą poważną rolą filmową był występ u boku Ethana Hawke'a i Umy Thurman w obrazie „Gattaca – szok przyszłości”. Był dwukrotnie nominowany do Oscara – za drugoplanową rolę w filmie „Utalentowany pan Ripley” (2000) i za główną – we „Wzgórzu nadziei” (2004). Popularność przyniosły mu także „Wróg u bram”, „A.I. Sztuczna inteligencja”, „Rozstania i powroty”, „Pojedynek” (od września w Polsce na DVD). W 2004 roku zwyciężył w rankingu miesięcznika „People” na najseksowniejszego mężczyznę świata, pokonując m.in. Johnny'ego Deppa.

Wszyscy ludzie króla

18.05 | HBO | wtorek

Rozstania i powroty

22.00 | HBO 2 | wtorek

Bliżej

21.00 | Polsat | czwartek

RZ Kilka lat temu tabloidy niemal codziennie donosiły o pańskich kolejnych związkach, rozstaniach i dzieciach, pan zaś odmawiał wywiadów, a paparazzim groził procesami. Ostatnio jednak w tej wojnie z mediami nastąpiło chyba zawieszenie broni. Kto się zmienił – dziennikarze czy pan?

Mój stosunek do świata. Porzuciłem nadzieję na kreowanie własnego wizerunku. Gdybym wciąż przejmował się cyrkiem, który tworzy się wokół tak zwanych celebrytów, nie mógłbym spać po nocach. Paradoksalnie, kiedy paparazzi stali mi się obojętni, przestali mnie nękać. Brukowce są jak denerwująca mucha – jedynym sposobem walki z nimi jest ich ignorowanie.

Pozostało 93% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"