Żyć wiarą na co dzień

Z Adamem Woronowiczem rozmawia Jacek Cieślak

Publikacja: 30.10.2008 05:53

Adam Woronowicz

Adam Woronowicz

Foto: Rzeczpospolita, Raf Rafał Guz

[b]Rz: 1 listopada to dzień szczególny......od pewnego czasu przypominam sobie wtedy „Dziady”. A jak spędza się 1 listopada w pana rodzinnym domu?[/b]

Jedziemy z Białegostoku z rodzicami na groby dziadków – do Czarnej Białostockiej i Czarnej Wsi Kościelnej. Najpierw jest msza w parafii rodzinnej mojego taty, groby jego rodziców, a potem rodziców mamy. Jemy obiad u rodziny. Mama zazwyczaj zostaje w Czarnej Białostockiej, gdzie msza jest odprawiana na ołtarzu polowym. Każdy stoi przy grobie swoich bliskich. W tym roku 1 listopada będzie dla mnie szczególnie smutny, bo odszedł Krzysztof Zaleski, któremu wiele zawdzięczam. Spotkaliśmy się przy okazji „Rewizora” w Ateneum i nawiązała się miedzy nami przyjaźń. W końcu zaproponował, żebym go odwiedził w domu.

[b]To rzadkie wśród aktorów?[/b]

Zwłaszcza jeśli jest różnica wieku. Pan Krzysztof zaimponował mi otwartością, zechciał mi poświęcić czas. Rozmawialiśmy o Polsce, historii, literaturze, teatrze. Opowiadał mi o Tadeuszu Łomnickim. To jest dla mnie bezcenne. Potrafię połączyć nowe ze starym. Nie wyobrażam sobie, żeby można było coś wyciąć do korzeni i budować całkowicie nowe.

Mój żal po śmierci Krzysztofa Zaleskiego jest tym większy, że zaczyna odchodzić pokolenie, które nazywam generacją bojkotu aktorskiego. Zapłaciło chyba najwyższą cenę. Rozpędzili się pod koniec lat 70., wyszli na prostą podczas pierwszej ‚‚Solidarności’’, a stan wojenny ich zatrzymał.

To jest pokolenie Krzysztofa Gosztyły, Adama Ferencego, Andrzeja Domalika. W latach 80. brakowało pokolenia średniego, a teraz mistrzów. Jest ich niewielu.

[b]Czy rodzinne obiady podczas Wszystkich Świętych były również lekcją historii?[/b]

Wracaliśmy z grobów, siadaliśmy przy stole i chcąc nie chcąc, poruszaliśmy historyczne tematy. Jako szczeniak słuchałem z wypiekami na twarzy o Katyniu, problemach między nami a tak zwanymi czerwonymi.

[b]To było dotknięcie prawdy, której brakowało na co dzień?[/b]

Jestem z 1973 r. Pamiętam stan wojenny. Również w tak komicznych przejawach, jak przydział jednej bułgarskiej tubki pasty na całą klasę. Ale przede wszystkim zapamiętałem zgaszone oczy rodziców, smutek na ulicy, zabitą nadzieję.

[b]To jak pan zareagował na postać stalinowskiego prokuratora Rosenbauma w „Golgocie wrocławskiej”, przedwojennego krakowskiego inteligenta żydowskiego pochodzenia, który po wojnie niszczy inteligencję i podziemie polityczne. To niezwykle trudna rola, tym bardziej że nie broni pan swojego bohatera, co zrobiłoby pewnie wielu aktorów.[/b]

Nigdy nie bronię swoich postaci. Mój bohater skończył prawo w Krakowie, w czasie wojny stracił swoich najbliższych. To człowiek złamany przez życie, pęknięty. Z wielkim bólem.

[b]Stalinowski aparat manipuluje jego strachem, a może i chęcią zemsty?[/b]

Sowieci chętnie werbowali takich ludzi. Wykorzystywali antagonizmy, podziały, stereotypy – narodowościowe i polityczne. Kogoś, kto stracił wszystkich, łatwo było zmotywować, mówiąc, że po drugiej stronie biurka siedzą faszyści albo ich forpoczta.

Spektakl pokazuje też, jak niezwykle skomplikowana była historia naszego kraju. Ciągle jest. Rozmowa o przeszłości to operacja na otwartej ranie. Ciągle słyszymy echa wojny domowej. Ale powinniśmy o niej mówić, pokazywać, że po drugiej stronie byli ludzie złamani przez władzę.

[b]W pewnym momencie mogli przejrzeć na oczy. W „Golgocie wrocławskiej” młody naukowiec, który ujawnia zbrodnie, ma telefon od żony prokuratora. Oskarża go, że doprowadził do zawału uczciwego człowieka, sumiennie wykonującego obowiązki.[/b]

Spektakl pokazał mi, przez jakie piekło przechodzili ludzie po wojnie. Ile osób zamordowały sądy, ile zginęło w operacjach wojskowych. Ilu wykształconych żołnierzy AK, chociaż chcieli budować Polskę, musiało pracować w hurtowniach, w kioskach. To dlatego mamy taką Polskę, jaką mamy, takich polityków, lekarzy, prawników. Aktorów też.

[b]Polska jest zbudowana na krzywdzie i kłamstwie?[/b]

Na pewno brakuje nam jasnych, klarownych postaw. Młodzi ludzie to wyczuwają. Jeżeli polityka historyczna jest obliczona tylko na wywołanie zadymy, natychmiast się od niej odwracają. A jeśli nawiązać z nimi uczciwy dialog – nie będą się dystansować.

[b]Problem polega na tym, że w Polsce trwa otwarta wojna między tymi, którzy chcą wszystko zamazać, a tymi, którzy chcą wyświetlić prawdę o historii do końca.[/b]

Dramat naszego kraju polega na tym, że jesteśmy nieustannie podzieleni. Jesteśmy dla siebie największymi wrogami, zastąpiliśmy wroga zewnętrznego sąsiadem, mediami, gazetą, politykami. Jako młody człowiek mam następującą refleksję – jeśli ktoś przez całe życie siedział w więzieniu, ciężko mu żyć normalnie, na wolności. Widzę, jak brakuje dzisiaj księdza Tischnera, który potrafił w nas nazwać i odkryć homo sovieticusa. Bo w wielu z nas siedzi komuch.

Ale często nazywa się homo sovieticusem tych, którzy chcą mówić o historii. Pada argument, że lepiej myśleć o przyszłości, Europie etc.Nie widzę nas w Europie bez rozmowy o Katyniu i księdzu Jerzym Popiełuszce. Chciałbym, żeby powstał kolejny film o Katyniu. Nie rozumiem, dlaczego nie zrobiliśmy filmu o Irenie Sendlerowej, Janie Karskim, Janie Nowaku-Jeziorańskim, Monte Cassino, Narviku. Wciąż nie ma filmu o powstaniu warszawskim!

[b]Wiosną doczekamy się filmu o księdzu Popiełuszce, którego pan zagrał.[/b]

Zabrano nam człowieka, który dla wielu był najbliższym członkiem rodziny. Ciągle odczuwamy tę stratę. Dla księdza Jerzego najważniejszy był człowiek, jego problem. Był żywą ewangelią. Można dużo mówić o Bogu, ale jeżeli nie żyje się Bogiem na co dzień – to mówienie o nim nie ma znaczenia. Popiełuszko każdego dnia dawał świadectwo wiary. Na jego grobie świeczki palą się od lat.

[b]Pochodzi pan z religijnej rodziny.[/b]

To wyszło z religijności dziadków. Nigdy nie zapomnę, jak wieczorem siadali w fotelach i modlili się za całą rodzinę różańcem i koronką do miłosierdzia – za swoje dzieci i wnuki. Tak po prostu. Krzyczeli na siebie, kłócili się, ale pomimo wszystko byli ze sobą. W Wielki Tydzień telewizor był zasłonięty. Kiedy wchodziłem do ich domu, wiedziałem, że tak jest i dlaczego. Dawali przykład. Nie czytali żadnych psychologicznych poradników.

[b]Aktorstwo pomaga czy przeszkadza w byciu religijnym?[/b]

To dla mnie nigdy nie było kwestią.

[b]I nie zadziwiał pan kolegów religijnością?[/b]

Nigdy się z nią nie obnosiłem, nie pouczałem nikogo. Nigdy nie czułem się lepszy. W środowisku aktorskim zobaczyłem, że ludzie mogą być daleko od Kościoła, a mimo to żyją godnie.

[b]Pracował pan w przełomowym okresie polskiego teatru z Piotrem Cieplakiem, Krzysztofem Warlikowskim, Piotrem Tomaszukiem. Każdy z nich inaczej dotyka tematu religii i świętości.[/b]

Kiedy byłem jeszcze na czwartym roku studiów, Piotr Cieplak zaproponował mi pracę w Rozmaitościach.

[b]Pasują panowie do siebie.[/b]

Piotr zaraził mnie swoim teatrem. Zwykle nazywali go teatrem naiwnym...

[b]To teatr ewangelicznej prostoty.[/b]

Jest w nim magia, tajemnica, czystość.

Ale Tomaszuk poszukuje religijności na pograniczu herezji.

Mam wrażenie, że jego obrazoburstwo i profanum wyrażają potrzebę sacrum, co nie wszyscy rozumieją. Widać to również w teatrze Warlikowskiego. Obcując z nim, zawsze mam wrażenie, że wchodzę w sferę świętości. To jest świat niezwykle uduchowiony. Praca z Krzysztofem Warlikowskim przy „Hamlecie” była jednym z moich największych przeżyć artystycznych. Na moich oczach powstawał niezwykle oryginalny język teatralny Krzysztofa.

[b]Nie zagrzał pan jednak miejsca w Rozmaitościach.[/b]

Tematy Warlikowskiego mnie przerastały. On i jego najbliżsi współpracownicy niezwykle serio podchodzili do teatru. Poczułem się mały. Wtedy pojawił się Piotr Cieplak i jego dwie propozycje. Nigdy nie zapomnę też rozmowy z Grześkiem Jarzyną. Powiedział mi, że zawsze trzeba iść swoją drogą. Wtedy poczułem się niezwykle wolny. Odchodziłem z najlepszego teatru w Polsce bez żadnego obciążenia. Znalazłem własną drogę, ale zawsze mogę wrócić. Może zdarzy się kiedyś okazja do spotkania z Warlikowskim.

[ramka][b]Adam Woronowicz[/b]

Należy do grona najzdolniejszych aktorów średniego pokolenia. Witalności mu nie ubywa. Urodził się w Białymstoku, ukończył studia w warszawskiej Akademii Teatralnej i trafił do Teatru Rozmaitości. Tu spotkał się z najważniejszymi reżyserami nowej fali polskiego teatru – Piotrem Cieplakiem, Grzegorzem Jarzyną, Krzysztofem Warlikowskim. Zdecydował się jednak na Teatr Powszechny, gdzie pracuje od 2001 r. Zagrał m.in. w „Kształcie rzeczy” (nagroda Feliks Warszawski) i „Słomkowym kapeluszu” (Nagroda im. Aleksandra Zelwerowicza). Stworzył niezapomnianą kreację w Teatrze Telewizji w „Pamiętniku z powstania warszawskiego” Białoszewskiego (aktorska Grand Prix na festiwalu Dwa Teatry i Nagroda im. Stefana Treugutta). Kinomani znają go z filmu „Chopin. Pragnienie miłości” Jerzego Antczaka. W przyszłym roku zobaczymy go na dużym ekranie w roli księdza Jerzego Popiełuszki. Ma 34 lata.[/ramka]

Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Co nowego w kinach?
Kultura
Polsko-brytyjski sezon kulturalny. Szereg wydarzeń w obu krajach
Kultura
Maciej Wróbel nowym wiceministrem kultury i dziedzictwa narodowego
Kultura
Paszporty „Polityki”: Marek Koterski, ukarana hafciarka i demaskatorzy rosyjskich agentów
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Kultura
Zalana Łempicka w Muzeum Narodowym w Krakowie i wiele skarg pracowników na dyrektora
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego