Na widok 60-letniej dziś Jones i jej lateksu nastolatki piszczały głośno, ale większość z nich nie ma pojęcia, do czego ta gwiazda legendarnego nowojorskiego klubu Studio 54 jest zdolna. Przed 30 laty jej występ wyglądał mniej więcej tak: wystrojona w skórzany gorset, kabaretki i sięgający ziemi welon wywijała czerwonym skórzanym biczem, przeganiając półnagich tancerzy z jednego kąta sceny w drugi. Z czasem dołączali panowie z publiczności, po drodze pozbywając się ubrań, i zachowywali jak tygrysy w jej prywatnym cyrku. Zresztą, Jones ma za sobą także sceniczny epizod z prawdziwym tygrysem bengalskim.
Nie dawała koncertów, urządzała performance z pogranicza muzyki, erotyki, teatru i mody. W latach 80. wykorzystywała m.in. rzędy ekranów, by - wzorem bliskiego przyjaciela Andy Warhola - multiplikować swój wizerunek. Nosiła stroje nie tylko prowokujące, ale równie często zachwycające - istne projektanckie cacka. W wideoklipach łączyła plemienny seksapil, taneczne rytmy, kicz i futurystyczną psychodelię.
Urodziła się na Jamajce w 1952 r., w samą porę, by jako 20-latka oddać się szaleństwu lat 70. W 1977 r. miała już kilka przebojów i ukazał się jej pierwszy album „Potrfolio”. Ale wielbicieli przyciągała nie tyle muzyką, co wizerunkiem kobiety zmysłowej i niebezpiecznej: perfekcyjnie wyrzeźbiona sylwetka, ogolona głowa, ostry makijaż. O Grace Jones można było mówić „przystojna”, bo miała w sobie tyle samo kobiety co mężczyzny. Igrała z wizerunkami płci i zyskiwała wielbicieli wśród gejów. Po występach godzinami przyjmowała fanów w garderobie, była zasypywana prezentami.
Skąd wzięła się jej chęć do eksperymentowania? Najpewniej ze znienawidzonego religijnego wychowania. Jako dziecko Jones musiała nosić stroje szczelnie zakrywające ciało. Nie wolno jej było oglądać telewizji, słuchać radia ani chodzić do kina. Dyscyplina zelżała, gdy rodzice przenieśli się z Jamajki do Syracuse, a Grace zostawili pod opieką dziadków.
Jako nastolatka studiowała w szkole teatralnej i planowała ucieczkę – gdy nadarzyła się okazja, pojechała do Nowego Jorku z... gangiem motocyklowym. Przesiadywała w co mroczniejszych klubach, aż otrzymała przełomową, jak się okazało, pracę w agencji modelek. Po okładkach w „Vogue” i „Elle” przyszedł pierwszy kontrakt płytowy.