Gatunek supermarketoodporny

Jak większość mieszkańców dużych miast, robię zakupy w supermarkecie. I podobnie jak większość tych, którzy tam kupują, szczerze tego nie znoszę, mając jednocześnie poczucie, że nie ma innego wyjścia.

Publikacja: 13.02.2009 01:13

Oczywiście, że wolałabym iść do sklepu za rogiem, pogawędzić ze sprzedawczynią, usłyszeć, że ser biały dzisiaj nie jest za bardzo świeży i że świeży będzie jutro. I jak paryska housewife wrócić piechotą do domu, ciągnąc za sobą elegancki wózeczek z zakupami po równym chodniku.

Ale nic z tego. W mojej okolicy nie ma żadnego takiego sklepu, żadnej takiej sprzedawczyni, żadnego takiego chodnika. Zakupy muszę przywieźć samochodem, bo nawet jednodniowy udźwig spożywczy (raczej uciąg) jest tak ciężki, że na piechotę się nie da. Ale nie bez znaczenia jest fakt, że podobnie jak wielu obywatelom tego i innych krajów, mnie także wydaje się, że kupując w supermarkecie, oszczędzam.

Więc raz na tydzień, a niekiedy częściej, podejmuję ekspedycję, której każdy etap mam do obrzydzenia przećwiczony.

Znaleźć miejsce parkingowe jak najbliżej stanowiska z wózkami i starać się je zapamiętać, żeby potem nie błąkać się z pełnym wózkiem po parkingu.

Znaleźć dwa złote na wózek, poszarpać się z wózkiem, który nie chce się odczepić. Rozpocząć peregrynację po sklepie, mijając dział telewizorów i akcesoriów samochodowych pędem, na przekór marketingowcom, którzy postanowili mnie tamtędy powolutku przeprowadzić. Starać się nie złościć, że wędliny są dzisiaj tam, gdzie tydzień temu były ryby, że soki przeniesiono na inny regał. Cały czas marząc, żeby w sklepie wysiadło nagłośnienie i żeby zamiast przy dźwiękach rąbanki przerywanej reklamami można było robić zakupy w ciszy.

Wydaje mi się, że jestem odporna na oferty dnia, akcje promocyjne, przeceny, superokazje. Że nie daję się złapać na kupę porcelitowych talerzy po dwa

złote. Że przy kasie dzielnie daję odpór marsom, twiksom, emendemsom i innym słodkim przynętom.

Zastanawiający jest jednak fakt, że zawsze kupuję więcej, niż zaplanowałam, i najczęściej w połowie również zupełnie co innego, niż miałam zamiar. A to znaczy, że jednak jestem łatwym łupem dla spin doktorów od sałaty, którzy zacierają ręce, że kolejny jeleń wyjeżdża na parking z wózkiem pełnym nie całkiem potrzebnych rzeczy.

Ale wiem, że gatunek klienta supermarketoodpornego istnieje w przyrodzie.

Myślę tu o Ameryce, kraju o stażu handlowym wielokrotnie dłuższym niż nasz.

Taki klient to jednostka trudna do pokonania. Ma na lodówce precyzyjnie wytyczone tygodniowe menu. Na śniadanie, lunch, kolację. Ile jedzenia, ile osób. Każde danie następnie przeliczone na surowce potrzebne do jego wykonania. Cotygodniowo sporządza raport o stanie lodówki, porównuje z potrzebami, następnie opracowuje shopping listę. Próg sklepu przekracza, zawsze mając w kieszeni swój spis oraz kolekcję wyciętych z gazety zniżkowych kuponów. Żadnych fantasmagorii, żelazna dyscyplina. No troszkę przesadziłam. Gatunek spełniający wszystkie te cechy to bardziej ideał, wzór magazynów poradniczych dla kobiet niż rzeczywistość. Ale naprawdę znam amerykańskie gospodynie domowe,

które na lodówce mają wytyczone menu na cały tydzień i nie mijają się z nim nawet na jeden kartofel.

Nie dam się marketingowi, ale mam nadzieję, że do menu na lodówce jednak nie dojdę.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"