Reklama
Rozwiń

Angus Young umrze na scenie

Tournée AC/DC. W 2008 r. ich płyta „Black Ice” odniosła większy sukces niż „Mamma Mia!” z hitami Abby. Więcej CD sprzedał tylko Coldplay. W czwartek dali świetny show w Lipsku

Publikacja: 07.03.2009 00:05

Angus Young umrze na scenie

Foto: Fotorzepa, BS Bartek Sadowski

W pewnym holenderskim miasteczku mieszka bez mała sześćdziesięcioletni pan.

Chudzina, z przerzedzoną grzywką, niewysoki – ledwie ponad 150 cm. Wiedzie leniwe, bezbarwne drobnomieszczańskie życie u boku żony. Nie chodzi nawet do pubu! Czasem tylko do kiosku, po papierosy. To jego jedyna używka, chwalą sąsiedzi.

Tak minęło ostatnich osiem lat. Ale kilka dni temu w starszego, spokojnego pana wstąpił rockandrollowy diabeł. Wyjął z szafy dziwny strój. Szkolny, aksamitny mundurek z krótkimi spodenkami, krawatem w stalowym kolorze i czapeczkę brytyjskiego gimnazjalisty.

[srodtytul]Szalona lokomotywa[/srodtytul]

Resztę można było zobaczyć na telebimie. Starszy pan porwał na bocznicy parowóz, pewnie tak stary jak on sam. Dorzucał węgiel do pieca wielką szuflą i rozpędził lokomotywę tak, że rockandrollowy pociąg gnał z niedozwoloną prędkością przez pół Europy, zabierając na pokład tylko najpiękniejsze dziewczęta.

W czwartkowy wieczór zbliżał się do Lipska. Leipziger Messe Halle zatrzęsła się w posadach. Zahuczało i zagrzmiało! Na scenę wtoczył się parowóz!

Wyhamował w ostatniej chwili, niszcząc tory. Niewiele brakowało, a zmiażdżyłby widownię. Tymczasem z lokomotywy wyskoczył starszy pan, którym był... Angus Young! Na czele jeszcze starszych kolegów, pośród pióropuszy sztucznych ogni, zaintonował mocny riff „Rock and Roll Train”, którym podbił w zeszłym roku cały muzyczny świat.

„AC/DC. Established 1973” – „AC/DC. Założone w 1973 r.” Koszulki z takim napisem nosili z dumą w Lipsku fani zespołu – nastolatki i siedemdziesięciolatki. Chcieli zobaczyć Angusa, który przez blisko trzy dekady w swoim szkolnym mundurku przebiegł na światowych scenach setki tysięcy kilometrów. By, jak mówi anegdota, w szalonym rockandrollowym tańcu z gitarą zapomnieć o szkolnych niepowodzeniach.

Podczas poprzedniego tournée w 2001 r., Young gnał jak błyskawica po kilkudziesięciometrowym wybiegu, niezwykle szybko wykonując własną wersję pamiętnego kaczego kroku Chucka Berry’ego – z jedną nogą zgiętą w kolanie i podniesioną do góry. Teraz fani zadawali sobie pytanie, czy mając na karku szósty krzyżyk, gitarzysta sprosta własnej legendzie? Czy na scenie, obok lokomotywy nie będzie musiała zaparkować karetka reanimacyjna?

[srodtytul]Rockowy striptiz[/srodtytul]

Odpowiedzi Angus udzielił już podczas drugiej kompozycji wieczoru „Hell Ain’t a Bad Place To Be”, kiedy wymachując głową ponad gryfem gitary, zgubił czapkę. A potem, zgodnie ze swoim koncertowym rytuałem, pozbywał się kolejnych części garderoby w rockandrollowym striptizie „The Jack”. Najpierw zdjął gitarę, potem marynarkę i białą koszulę. Na końcu pokazał majtki z napisem „AC/DC”.

Najważniejszym sprawdzianem kondycji lidera zespołu jest jednak zawsze „Let There Be Rock”. I trzeba przyznać, że lata zrobiły swoje. Angus nie biegł tak szybko jak kiedyś, ograniczał się do kilkunastu kroków i kangurzych wyskoków na koniec każdego utworu.

Wizualną stronę show wzmacniały tricki kamer. Jedna filmowała muzyka dynamicznie – spod przezroczystej płyty sceny. I pokazywała na telebimach tylko wtedy, gdy giął się w tańcu z gitarą tak jak kiedyś. Częściej eksponowała ostro i chrapliwie śpiewającego, krzepkiego wokalistę Briana Johnsona.

[srodtytul]Hydrauliczny taras[/srodtytul]

Ale powiedzmy sobie szczerze: żaden z rockowych gitarzystów nie dawał nigdy z siebie tyle co Young. I nawet kiedy osłabł, pozostaje najbardziej żywiołowym rockandrollowym instrumentalistą świata. Bardziej dynamiczny jest tylko Mick Jagger. Najważniejsze, że riffy i solówki Angusa nie straciły na energii i soczystości. To na nich skupił się właśnie w „Let There Be Rock”.

Kiedy pojawił się na wybiegu, nie wszedł daleko w widownię, ale przygotował niespodziankę: ponad widownię wyniósł go hydrauliczny podest. Półnagi, w samych spodenkach, padł na kolana. A potem, nie przerywając gry, przewrócił się na bok i wirując wokół osi własnego ciała, kontynuował solówkę. Ostatni gladiator rock and rolla. A to nie był koniec. Wrócił na scenę i grał jeszcze dobrych kilka minut.

Nie byłoby potężnej muzyki AC/DC, gdyby nie brat Angusa, Malcolm, budujący potężnymi riffami muzyczny fundament potęgi zespołu. Zabawnie wyglądał Phil Rudd – wysuszony, ze skupioną miną, w profesorskich okularkach: jeden z najlepszych perkusistów świata.

Sukcesem nowej płyty jest to, że poza jedynym słabym utworem wieczoru „Black Ice” pozostałe cztery piosenki zdały egzamin. Najlepsze było „War Machine” z monthypytonowską animacją – żartem z podniosłych antywojennych songów. Angus skakał z bombowca na czele pięknych komandosek, których orężem był seksapil.

[srodtytul]Pioruny i armaty[/srodtytul]

A nowe piosenki musiały wytrzymać konkurencję z żelaznym kanonem AC/DC. Potężnymi akordami „Black in Black” i „Hells Bells”, kiedy Johnson rozbujał zawieszony ponad sceną dzwon. W lipskiej arenie rozpętało się piekło piorunów „Thunderstruck”. Zabójczo mocno brzmiało „Shoot to Thrill”. Siłę dynamitu miało „TNT”, podczas którego lokomotywa stanęła w ogniu.

Na obecnym tournée grupa też chwali się gigantyczną lalką bohaterki „Whole Lotta Rosie”, piękniejszą od prezentowanych wcześniej modeli. Rosie, epatując obfitym biustem, siadła okrakiem na lokomotywie i ruszała ponętnie nóżką. Grupa podziękowała fanom rockową salwą z sześciu armat podczas „For Those About to Rock”.

[ramka]Powiedzieli:

[b]Stefan Machel - gitarzysta TSA [/b]

Za AC/DC stoi ogromna machina promocyjna. Ale nie byłoby sukcesu grupy, gdyby nie gra Angusa Younga, który, co trzeba podkreślić z całą mocą, nie stosuje żadnych muzycznych sztuczek i przetworników. To, co słyszymy na płytach i koncertach, jest dźwiękiem płynącym prosto z gitary do wzmacniacza i głośników. Angus daje świetny, charakterystyczny show. I nieważne, czy ktoś wymyślił jego szkolny kostium czy prawdą jest, że przyszedł w nim kiedyś na jedną z pierwszych prób.

[b]Jan Borysewicz - Lady Pank [/b]

Angus Young ani nie jest wirtuozem, ani nie gra zabójczo szybko. UA mimo to dopracował się rozpoznawalnego brzmienia i stylu. Tak charakterystycznego, że trudno go pomylić z kim innym. Potrafi pięknie powtórzyć dźwięk, rozwibrować go na gryfie. Wspaniale czerpie z bluesa i rock and rolla. Byłem na dwóch koncertach AC/DC i, choć wolałem płyty nagrane z pierwszym wokalistą Bonem Scottem, Young robi rewelacyjny show. Podobała mi się też rockowa publiczność, wśród której jest wielu harleyowców. [/ramka]

[i]Masz pytanie, wyślij e-mail do autora

[mail=j.cieslak@rp.pl]j.cieslak@rp.pl[/mail][/i]

W pewnym holenderskim miasteczku mieszka bez mała sześćdziesięcioletni pan.

Chudzina, z przerzedzoną grzywką, niewysoki – ledwie ponad 150 cm. Wiedzie leniwe, bezbarwne drobnomieszczańskie życie u boku żony. Nie chodzi nawet do pubu! Czasem tylko do kiosku, po papierosy. To jego jedyna używka, chwalą sąsiedzi.

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Kultura
Wystawa finalistów Young Design 2025 już otwarta
Kultura
Krakowska wystawa daje niepowtarzalną szansę poznania sztuki rumuńskiej
Kultura
Nie żyje Ewa Dałkowska. Aktorka miała 78 lat
Kultura
„Rytuał”, czyli tajemnica Karkonoszy. Rozmowa z Wojciechem Chmielarzem