Reni Jusis, jedna z niewielu gwiazd polskiej muzyki klubowej, lubiana za letnie przeboje i lekkie elektroniczne podkłady, teraz zasiadła do fortepianu, by skomponować balladowe opus magnum. Trudno przetrwać pierwszą piosenkę „Iluzjonu cz. I” i strach pomyśleć, że niebawem pojawi się także część II.

Krążek jest nieprzekonujący i nudny. Jakby zrodził się z przypływu ambicji wyrażonych w starym nadwiślańskim stylu. Jusis najwyraźniej wierzy, że artysta ceniony musi być także smutny i depresyjny. Raczy nas więc wersami z podręcznika polskiego czarnowidztwa: „A mogło być tak pięknie (...). Nadzieje nasze wielkie, rozwiane w ciągu paru chwil”.

Niby jest to miłosne requiem, ale ckliwy ton i prosta melodia sprawiają, że piosenka idealnie nadaje się na hymn żałobny dla polskich kibiców rozczarowanych niepowodzeniami reprezentacji albo megalomanów czekających, aż sekretarzem generalnym ONZ, NATO i prezesem MKOl zostanie wreszcie jakiś Polak. Jedyny sukces, jaki ta piosenka może Jusis zapewnić, to zaproszenie na festiwal w Opolu, gdzie ton nadają smętne ballady i długie suknie. Byłby to jednak niekorzystny zwrot w karierze piosenkarki zaliczanej do nowoczesnych i modnych.

Kłopot z niemal wszystkimi utworami na płycie jest ten sam: zamiast oryginalnych, autorskich kompozycji otrzymujemy ładnie zagrane, niby-niekomercyjne (bo subtelnie zaaranżowane i w większości akustyczne) piosenki pop. Nie ma na krążku żadnego punktu zwrotnego, niepodzielnie panuje minorowy nastrój i beznadzieja. A gdy Jusis oznajmia: „Nie umiem już kochać”, to nie wiem, co gorsze: banalne wyznanie czy gitara łkająca ckliwie w tle.

Jusis nie sprawdza się w balladowym repertuarze. Dobrze, że śpiewa oszczędnie i skromnie, ale to efekt wokalnej dyscypliny: głos jest wystudzony, trzymany w ryzach. Gdzieś w trakcie tych warsztatowych ćwiczeń uleciały z niego emocje.