Ich nowe płyty właśnie trafiły do sklepów. Przedświąteczna gorączka, rozpoczynająca się w listopadzie, to dla croonerów wspaniały czas. Śpiewają amerykańskie standardy w aranżacjach inspirowanych jazzem i popem. Ich piosenki sączą się z głośników w butikach na Madison Avenue, Regent Street i w skromnej Galerii Centrum.
Od czasów Sinatry utarło się, że swingujący mężczyźni w eleganckich garniturach są ambasadorami dobrego smaku i wyszukanych brzmień. Ale croonerzy to też mistrzowie wizerunku nieustępujący Madonnie.
Szkolili się na weselach i bankietach, eleganckich, ale wykluczających ekstrawagancję czy artystyczne poszukiwania. Można im zarzucać, że są tylko refrenistami powielającymi dokonania innych. Łatwo dopatrzyć się interpretacyjnych powtórek, ale prawdą jest i to, że sięgając do wielkiego amerykańskiego śpiewnika, pełnią ważną rolę. Są kustoszami muzycznych archiwów. Utrzymują je w obiegu, nie pozwalają przeminąć.
W przeciwieństwie do gwiazd popu, które pożyczają i przetwarzają na potęgę, nie przyznając się do tego głośno, croonerzy są dumni z tradycji. Dziś tylko wnikliwi słuchacze zadają sobie trud sprawdzenia, kto jest autorem piosenki i kto ją śpiewał pierwszy. Stuletnia historia muzyki rozrywkowej ulega kompresji. Przestaje mieć znaczenie, kto był pionierem, a kto kopistą. Croonerzy okazują się jedynymi uczciwymi facetami. Nie cierpią na amnezję. Znają dorobek mistrzów i składają im hołd. Każdy na swój sposób.
[srodtytul]Wytworne brzmienie [/srodtytul]