Mimo że ta kojarzy się zwykle ze szpiczastymi czapkami czy różdżkami, to tunezyjscy bracia czarują znacznie mniej konwencjonalnie – za pomocą lutni i cytry.
Owszem, ekspresja i instrumentarium Orientu spotyka się w ich muzyce z europejskimi harmoniami, ale dyskusja na ten temat byłaby czysto akademicka. Zapomnijmy też o egzotycznym sztafażu, bo nie on jest najważniejszy. Afrykańska prasa już przed siedmiu laty donosiła z zachwytem, że ma do czynienia z artystami na tyle rozwiniętymi, by ich muzyka sprawdzała się jako nośnik głębokich emocji.
Wirtuozerskie, nostalgiczne utwory pozwalają poczuć się, jakbyśmy byli w porzuconych skalnych miastach, wpisanych w pustynię ruinach antycznych budowli. Delikatne wokale, poruszające melodie i marzycielska atmosfera uwodzą, trzymając się z dala od lounge’owej płycizny. To bardzo ujmujące.
Dlatego Amine z Hanzą wydali już siedem płyt i wyszli poza Maghreb grając na festiwalu muzyki arabskiej w Montrealu bejruckiej Medinie, waszyngtońskim Kennedy Center, a nawet BBC International World Festival.
Warszawskiego występu nie powinniśmy przegapić także dlatego, że ostatnia propozycja Amine i Hamzy, nagrana z kwartetem smyczkowym Tunifunk (również zaproszonym do Polski), zapowiada repertuar bardziej żywiołowy, niż moglibyśmy się tego spodziewać.