[b] Wątek przesądów religijnych, którym towarzyszą rytualne morderstwa, a które są stałym elementem życia przynajmniej w niektórych regionach Peru, pojawia się także w „Pantaleonie i wizytantkach”. Dla Europejczyka to temat całkowicie egzotyczny, nieodparcie kojarzący się z epoką średniowiecza, a nie schyłkiem XX wieku. Czy nie jest tak, że właśnie te przesądy w dużej mierze hamują demokratyczne zmiany w Peru?[/b]
Społeczeństwo peruwiańskie jest bardzo zróżnicowane. Z jednej strony mamy regiony bardzo nowoczesne, z drugiej kompletnie zacofane. Myślę, że odwiedzając Peru można prześledzić kolejne etapy rozwoju ludzkości. Akcja mojej powieści zatytułowanej „Gawędziarz” rozgrywa się w społeczności, która żyje tak samo, jak żyła 500 lat temu i nie są to sytuacje zmyślone. Jednocześnie w wielkich miastach nowoczesność, pęd za bogactwem i łatwym życiem, są silnie obecne. To zróżnicowanie obserwowane w Peru jest charakterystyczne dla całego Trzeciego Świata.
[b]Adam Komorowski, pisząc o Peru, powiada: „Lima to czyściec, Andy to piekło, a Amazonia to arkadia”. Czy pan się zgadza z taką opinią? [/b]
Sądzę, że jeśli należy sytuować piekło w Peru, to leży ono raczej w Limie, a nie w Andach. Lima jest najbrzydszym miastem świata.
[b] A jak przedstawia się Arequipe, miasto z którego pan pochodzi? [/b]
Może to być odebrane, jako przejaw szowinizmu, ale Arequipe to jedno z najpiękniejszych, choć prowincjonalnych, miasteczek w Peru. Myślę jednak, że tego, co w Peru najbardziej fascynujące nie stworzyli ludzie. Najwspanialsza jest bowiem przyroda tego kraju.
[b]Czyli jednak raj jest w Amazonii. Bohaterowie pańskich powieści, takich jak „Rozmowa w »Katedrze«” czy „Wojna końca światów” wikłają się w politykę, jednoznacznie brudną politykę. A pan? Po co była panu - jednemu z największych pisarzy współczesnego świata, prezydentura Peru? [/b]
Z dużą, zapewne, dozą naiwności uwierzyłem, że mogę odegrać ważną rolę w obronie czegoś, w co głęboko wierzę: kultury demokratycznej, systemu demokratycznego. Ten system jest w moim kraju bardzo słaby, kruchy. Do lat 80. mieliśmy przecież 12 lat dyktatury, podczas której działo się wiele złego, naród doświadczył przemocy, gwałtu. Uwierzyłem, jak już powiedziałem - naiwnie, że mogę wpłynąć na tę rzeczywistość. Popełniłem błąd - tak to widzę. Muszę natomiast powiedzieć, że było to bardzo ciekawe, konstruktywne doświadczenie, dzięki któremu mogłem lepiej poznać swój kraj, świat polityki, a także swoje własne ograniczenia.
[b] Czy uważa pan, że pisarz może być skutecznym politykiem? Bułgarski dramaturg Jordan Radiczkow pisał, że „polityka jest domeną barbarzyńców”, z kolei przykład czeskiego prezydenta Havla dowodzi czegoś innego. [/b]
Havel to bardzo ciekawy przypadek, który pokazuje, że nikt nie ma monopolu na politykę. Polityka przyciąga różnych ludzi i to ją wzbogaca. A pisarze mogą wnieść do polityki trochę wyobraźni, której na co dzień jej brakuje.
[b]Zainteresowanie literaturą iberoamerykańską w Polsce zaczęło się od Carpentiera, potem był Cortazar, Marquez - pisarze lewicowi albo wręcz lewacy. Czy nie czuł się pan nieswojo w tym gronie? [/b]
Od połowy lat 60. względna jednomyślność tej grupy pisarskiej załamała się. Tak się często dzieje, są to zjawiska nie do uniknięcia. Dziś bardzo różnimy się poglądami, niektórzy z nas bronią systemu demokratycznego, inni przez cały czas opowiadają się za socjalizmem. Oczywiście, w Ameryce Łacińskiej między tymi politycznymi kierunkami zachodzi dialog, prowadzona jest polemika.
[b] Napisał pan, bardzo piękny, tekst - „Trębacz z Deya”, będący pożegnaniem Cortazara, z którego wynika, że w obliczu spraw wagi najwyższej, wszelkie różnice zdań, zatargi i spory stają się błahe. Może więc, przykładowo, pana i Gabriela Garcię Marqeza nie dzieli tak wiele? [/b]
Między Cortazarem a mną istniały różnice polityczne, ale zawsze byliśmy przyjaciółmi. Nasza przyjaźń trwała aż do jeo śmierci. Bardzo go lubiłem, miałem dla niego wiele sympatii. Był wobec mnie szlachetny i hojny, bardzo mi pomógł. Wiele z poglądów politycznych Cortazara z ostatniego okresu było błędnych, ale zawsze był on szczery i uczciwy, dlatego nigdy nie straciłem do niego szacunku.
[b] A do Marqueza? [/b]
Dla mnie Garcia Marquez to przypadek trudny do zrozumienia. Po prostu nie pojmuję, jak pisarz takiego formatu, z takim talentem może służyć komuś takiemu jak Fidel Castro. Jak można wspierać dyktatora, który doprowadził na Kubie do strasznej sytuacji, w sposób absolutnie bezkrytyczny. Takiej postawy nie da się pogodzić z tym, co reprezentuje sobą Marquez jako pisarz, jako twórca. To jest niekompatybilne.
[b] Interesujące jest również pańskie zdanie na temat twórczości Pabla Nerudy i Jorge Amado, postrzeganych u nas wyłącznie w kategoriach politycznych jako sympatyków komunizmu czy wręcz stalinistów. [/b]
Tak było w wypadku Nerudy, ale nie Amado. Neruda był zdycyplinowanym członkiem partii komunistycznej a jednocześnie wielkim poetą, być może jednym z największych poetów naszego wieku. To też jeden z tych niezrozumiałych przypadków, jak Marqueza, Eluarda, Aragona. Cóż, kunszt czy przejrzystość literacka nie gwarantują jeszcze - jak widać - jasności poglądów politycznych. Jako poetę odkryłem Nerudę bardzo wcześnie. Czytałem go i czytam z głębokim podziwem, chociaż jego poematy wychwalające Stalina zupełnie mnie nie cieszą. Napisał jednak i inne utwory, wyróżniające się niesamowitą kreatywnością, wielkim bogactwem języka.
Co do Amado, to w początkach lat 60. zaczął się dyskretnie dystansować od linii politycznej, jaką wcześniej reprezentował. Nie wyrzekł się wprawdzie publicznie swoich poprzednich przekonań, ale przesuwał się coraz bardziej na pozycje demokratyczne, podejmując działania jakie charakteryzują ludzi tolerancyjnych, którym obce i wrogie są wszelkie dyktatury. Historia Jorge Amado w zasadniczy sposób różni się od większości życiorysów pisarskich. Jako młody pisarz wydawał się być człowiekiem starym. Pisał powieści w duchu realizmu socjalistycznego, bardzo poważne, dydaktyczne. Wraz z wiekiem odkrywał w literaturze przyjemność, humor, grę, zabawę. Jako człowiek stary odzyskał młodość, chłopięcy wdzięk, nauczył się kochać życie.
[b]Literatura iberoamerykańska wywołuje u nas natychmiastowe skojarzenia: realizm magiczny, baśniowość, mistycyzm. [/b]
Jeśli realizm magiczny ma być na stałe przypisany literaturze latynoamerykańskiej, to nie jestem pisarzem latynoamerykanskim. W moich powieściach nikt nie fruwa, nie dzieją się żadne cuda. Z tymi baśniami, z tą magią to jest klisza, to są ramy, w które wtłacza się całą literaturę iberoamerykańską, tak różną przecież, tak bogatą. Widać, że to ostatnie pytanie rozdrażniło pana. Tak, bo jest to bardzo silny stereotyp. Niewątpliwie jednak literatura latynoamerykańska wyrasta z wyjątkowości tamtego obszaru kulturowego. Czy mieszkając w Londynie nie brakuje panu tej literackiej pożywki? To gdzie pisarz żyje, nie jest istotne. Sądzę, że tematy literackie pojawiają się w jego pamięci, mają związek z doświadczeniami z dzieciństwa, okresu dojrzewania, młodości. Jednocześnie pisarz wzbogaca się tym wszystkim, co dzieje się dookoła niego, ale jądro doświadczeń tkwi gdzie indziej, często w innym miejscu i czasie. To właśnie jest powód, dla którego podejmuję peruwiańskie tematy. Większość życia przebywam już poza Peru, a wciąż jest ono stałym elementem moich utworów. Przy tym nie ma to związku z miejscem urodzenia. Jestem chyba najmniej nacjonalistycznym, narodowym pisarzem na świecie. Rozmawiamy o związkach literatury z polityką i filozofią. A czy przypadkiem literatura nie jest tylko umiejętnością opowiadania ciekawych historii? Gdyby tak nie było, to literatura by nie istniała. Ale jeśli literatura jest tylko opowiadaniem interesujących historii, to ma krótkie życie. Sądzę, że literatura powinna bawić, fascynować, ale jednocześnie zmuszać do myślenia, martwić, być może smucić, wywoływać refleksje o świecie, w którym żyjemy, o tym, co właściwie tutaj robimy dzisiaj i co się nam może przydarzyć jutro. Jeśli literatura nie będzie niepokoić w ten sposób, to telewizja ją pogrzebie.
[b] Skoro jesteśmy przy telewizji, to proszę powiedzieć kilka słów o pańskich doświadczeniach z kamerą na planie filmowym. Debiutował pan jako reżyser realizując film na podstawie „Pantaleona i wizytantek”. Obraz ten nie był pokazywany w Polsce. [/b]
Tym lepiej dla Polski, gdyż film jest straszny i to całkowicie z mojej winy. Dlatego wolałbym, żeby nie wymieniano tego epizodu w moim curriculum vitae.
[b] A inscenizacje teatralne pańskich sztuk? [/b]
Z tym jest znacznie lepiej. Najlepszą inscenizację mojego utworu widziałem właśnie w Polsce, w teatrze w Łodzi. Mam jeszcze inne wspomnienie teatralne z Polski. Dawno temu, w 1976 roku w Krakowie obejrzałem przedstawienie, które wywarło na mnie ogromne wrażenie i dotąd bardzo wyraźnie je pamiętam. Była to inscenizacja „Biesów” Dostojewskiego dokonana przez Andrzeja Wajdę.
[b] A co pan myśli o ekranizacjach pańskich powieści? [/b]
Ech... Odpowiem dyplomatycznie. Oczywiście, należy uznać prawo reżysera do inscenizowania utworu literackiego, ale prawda jest taka, że nigdy po obejrzeniu filmu zrealizowanego na podstawie mojej książki nie wychodziłem z kina z entuzjazmem. A w najmniejszym stopniu było mi to dane w przypadku filmu, który sam zrobiłem.
[b] Wracając do misji, jaką ma do spełnienia pisarz, o której już mówiliśmy. Czy literatura potrafi wskazać ludziom jak mają postępować, by świat był lepszy, jak czynić dobro? [/b]
Na to pytanie nie odpowiem, bo sam nie wiem co to jest dobro. To pojęcie, które mnie denerwuje. Pisarze nie są przepowiadaczami przyszłości, ani nosicielami jedynie słusznych prawd. Tym mogą zajmować się politycy czy przedstawiciele różnych religii. Niepokoję się, gdy ktoś mi mówi, że potrafi rozróżniać dobro i zło. Literatura zasadza się na wątpliwościach, niepewności, ulotności życia. Dlatego literatura jest ponad jakąkolwiek religią czy ideologią.
[i] Rozmawiali w 1998 roku Łukasz Gołębiewski i Krzysztof Masłoń [/i]