– Są świetni! Zobacz, jak oni bawią się muzyką! – łapiąc mnie za ramię, zagadnęła stojąca obok dziewczyna. Zachwyt sprawił, że jej twarz stała się jeszcze ładniejsza. Podobnie zresztą jak twarze większości ludzi zgromadzonych w trzy weekendowe wieczory w Powiększeniu. Koncerty odbywające się w ramach Lado Weekendu miały niezwykły klimat – sprawiały wrażenie nie tyle występu, co próby. Może i niedoskonałej. Ale dającej widzom poczucie uczestniczenia w powstawaniu muzyki. Bardzo dobrej muzyki.

Śliczną blondynkę oczarował Jesse Rivkin. Gdyby przyszła do klubu w piątkowy wieczór, podobne wrażenie zrobiłby na niej zapewne Chad Popple, który przy wsparciu Macia Morettiego i Piotra Zabrodzkiego zaserwował porcję rytmicznej awangardy. Ale Rivkin też robił wrażenie. Młody Amerykanin wystąpił najpierw sam. Akompaniując sobie na gitarze, pianinie, czasem też stukając w bębny, wyśpiewał muzykę rozciągającą się od tradycyjnego folku, po swing, z tak po nowojorsku psychodelicznym posmakiem.

Przykuwał uwagę już solo, ale kiedy na scenie dołączyli do niego Marcin Masecki i Candi Saenz Valiente, koncert stał się zjawiskowy. Było w nim coś z ducha Velvet Underground, ale wspartego szczyptą jazzu i chłodnego, triphopowego klimatu. Występujące po tym Stwory, ze swoją mieszanką post rocka i noise’u, wydały się nieco... przyziemne.

Najmocniejszym punktem Lado Weekendu okazał się jednak niedzielny koncert Cukunft z francuskim akordeonistą Yvesem Weyhem. Raphael Rogiński, łącząc radykalne eksperymenty z klezmerską tradycją, nawet sam potrafi uwodzić całym kolorytem kultury żydowskiej. Wczoraj, wraz z Weyhem, dowiódł, jak jest pojemna i bogata.

Na widowni nie było szaleństwa i owacji na stojąco. Szkoda było na nie czasu – wszyscy uważnie słuchali. Było czego, bo także powracający na scenę Kristen okazał się świetnym finałem imprezy.