[b]Deep Purple znane jest z tego, że koncertuje niemal nieustannie, i to od kilkudziesięciu lat. Trudno wytrzymać to tempo?[/b]
[b]Steve Morse:[/b] Dla mnie to normalna sprawa. Bardzo lubię podróżować, co na pewno w tej branży jest dużym plusem. Graliśmy już niemal wszędzie, w każdym zakątku świata, w większości krajów. Polecałbym choćby jednorazowe odbycie takiej trasy każdemu politykowi, dziennikarzowi lub pisarzowi, bo to niesamowite, ilu nowych rzeczy o innych kulturach, cywilizacjach i współczesnych problemach można się w ten sposób dowiedzieć. Minusem takiego muzykowania są natomiast wyjazdy na zbyt długi czas. Zwłaszcza rodzinie ciężko to znieść.
[b]A czy w takim razie nie czujecie się nieswojo we własnych czterech kątach? Autobus i samolot nie zastąpił domu, zespół zaś – rodziny?[/b]
W domu mogę robić co, chcę. Prowadzić własny samochód, latać własnym samolotem, spędzać czas z najbliższymi, i to bez ograniczeń. W trasie brakuje mi tej wolności. Choć gdy spotykam się z resztą muzyków i znów wylatujemy grać, panuje atmosfera niemal familijna. Kiedy wychodzę na scenę w nowym mieście, kolejnym klubie, sięgam po gitarę, mam wrażenie, że scena to właśnie mój drugi dom.
[b]Deep Purple to jeden z tych niewielu zespołów, na których koncerty przychodzi już trzecia generacja słuchaczy. Miło jest widzieć pod sceną kilkuletnie dzieciaki z rodzicami i dziadkami?[/b]