Zespół Hurts nie ma takich ambicji. Bezczelnie zapisuje ostatni, epigoński rozdział mody na lata 80. I doskonale na tym wychodzi – album „Happiness” w Polsce okrył się platyną, a bilety na sobotni koncert dostępne są tylko w drugim obiegu.
[wyimek] [link=http://blog.rp.pl/zkulturanaty/2010/09/03/z-kultura-na-ty/]Z Kulturą na Ty! - poleć swoje wydarzenie kulturalne[/link][/wyimek]
Sentyment, jakim darzymy nad Wisłą synthpopowy duet, jest wyjątkowy. Co prawda karierę Brytyjczykom wróżyło samo BBC, umieszczając ich na liście najbardziej obiecujących debiutów 2010 roku, ale na sam szczyt list sprzedaży zdołali się wspiąć jedynie w Grecji. Zachodni krytycy zareagowali bardzo różnie. Niemal wszyscy wskazywali na wtórny charakter wydawnictwa i zupełny brak dystansu do cytowanej epoki.
Kto nigdy nie wyleczył się z Pet Shop Boys, nie zaakceptował przejścia Depeche Mode w stronę mroczniejszych dźwięków czy wreszcie znajdował odpowiednie pokłady tolerancji dla afektu Tears For Fears, ten w towarzystwie Hurts powinien bawić się nieźle. W końcu singlowe „Better Than Love”, a zwłaszcza „Wonderful Life”, to zupełnie przyzwoite piosenkopisarstwo.
Niestety Hutchcraft i Anderson, twórcy jeszcze młodzi, szukając inspiracji, zapomnieli o tym, skąd popularne brzmienie lat 80. XX wieku się wzięło – glam, disco czy dynamicznie ewoluujący punk to dla nich chyba tylko puste słowa. Dojmująca pustka przykrywana jest efektownym image’em czy sprytnymi odniesieniami do tego, co działo się na parkietach włoskich klubów, ale koniec końców wychodzi na jaw.