W „Drugim śniadaniu mistrzów" premier Donald Tusk przyznał w końcu, że nie doceniał roli kultury i nie akceptował pomysłu zwiększenia dotacji. Zmienił jednak zdanie i sądzi, że powinna stanowić około 1 procentu budżetu.
Życzliwość premiera Donalda Tuska dla kultury staje się faktem. Dzięki temu obecny rok jest dla nas lżejszy niż poprzedni. Dostałem dodatkowe 150 mln zł na poprawę sytuacji instytucji kultury. Trzeba pamiętać, iż ostatnio wzbogaciliśmy się o nowe instytucje: Dom Jana Pawła II w Wadowicach, Muzeum Józefa Piłsudskiego w Sulejówku, Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. A do tego zaangażowaliśmy się w inwestycje m.in. w Wilanowie i Łazienkach Królewskich.
Liczę, iż ten rok będzie przełomowy. Także plany na rok 2012 są obiecujące. Nic nie dzieje się jednak bez przyczyny. W ostatnich latach udało nam się udowodnić, iż polska kultura jest niezwykle kreatywna, efektywna, a ponadto ma istotny wpływ na wiele dziedzin gospodarki. Liczę, iż najpóźniej w 2015 r. wydatki na kulturę osiągną 1 procent budżetu państwa.
Nie skończy się na deklaracjach w gorącym okresie przedwyborczym?
Nie. Ponad połowa postulatów zawartych w Pakcie dla Kultury jest już spełniona. Nie czekając na podpisanie paktu, co może nastąpić już w połowie maja, realizuję zobowiązania, jakie podjąłem podczas Kongresu Kultury w Krakowie. Także współczynniki finansowe już dziś wyraźnie się poprawiają.
Jednak medialna inicjatywa Komitetu Obywatelskiego Mediów Publicznych po pierwszych pozytywnych deklaracjach premiera utknęła w Sejmie. Obecnie Juliusz Braun, dyrektor MKiDN pełniący obowiązki prezesa TVP, w tekście opublikowanym na łamach „Rz" napisał, że telewizja musi być obywatelska, a nie konsumencka. Jego zdaniem kultura w Internecie nie wystarczy, bo 50 procent widzów to osoby starsze, które z sieci nie korzystają. Co dalej?
Resort kultury delegował do rady nadzorczej TVP reprezentanta, dla którego misyjność jest najważniejsza. Jestem też przekonany, że trwające obecnie konkursy, mające wyłonić nowe kierownictwo telewizji publicznej, przyniosą takie zmiany personalne na Woronicza, że natychmiastowe uchwalenie nowej ustawy nie będzie już aż tak konieczne. Będzie można w spokoju i bez presji wypracować rzeczywiście najlepszy model ustrojowy dla mediów publicznych.
W ostatnim czasie coraz więcej pada krytycznych głosów na temat działalności Państwowego Instytutu Sztuki Filmowej. Bezsprzeczny jest jego wkład w ożywienie produkcji, ale kuleje chyba promocja i dystrybucja. Np. znakomity film „Made in Poland" Przemysława Wojcieszka, który wszedł na ekrany kin w poprzedni weekend, obejrzało niewiele ponad 800 widzów.
Powstanie Instytutu rozwiązało problem finansowania produkcji filmowej. Dziś możemy powiedzieć, że wróciła też publiczność ciekawa naszej rodzimej produkcji. Przypomnę, iż rok 2010 to znakomity rezultat widowni na polskich filmach. Po kilkunastu latach mamy powrót do najlepszych lat frekwencyjnych. Natomiast ma pan absolutną rację, że nierozwiązana pozostaje kwestia dystrybucji, a zwłaszcza promocji. Tak się złożyło, że nie ma w Polsce akceptacji dla pijaru finansowanego z publicznych pieniędzy. W związku z tym PISF wydaje na ten cel za mało pieniędzy. Musimy zwiększyć pulę środków na promocję polskich filmów nie tylko w Polsce, ale i za granicą, zwłaszcza wtedy, gdy walczymy o nagrody. Nasi konkurenci wydają bowiem na promocję często tyle samo pieniędzy, co na produkcję. Podobnie wygląda problem dystrybucji. Dziś wiele miast, ale także resort kultury pracuje nad odbudowaniem możliwości dystrybuowania filmów w kinach studyjnych, wysokiego prestiżu, ale także właściwej promocji premierowej. To z tego powodu m.in. zakup kina Iluzjon i dzisiejszy remont. Za moment instytucje Ministerstwa Kultury będą dysponować kilkunastoma salami projekcyjnymi o niekomercyjnym wymiarze. Do tego należy dodać jeszcze jedno przesłanie: nie może być tak, iż filmy finansowane z publicznych środków w ogóle nie trafiają do dystrybucji! Zawsze w takiej krańcowej sytuacji ratunkiem powinna być telewizji publiczna. Nieważny jest czas emisji, nieważne autopromocje, istotny jest sam fakt zaprezentowania widzom określonego wysiłku artystów
Michał Merczyński i Krzysztof Materna dzielnie strzegą tajemnicy koncertu, który 1 lipca na placu Defilad zainauguruje naszą prezydencję w UE. Kiedy poznamy szczegóły?
W kwietniu będziemy podpisywać finalne umowy z artystami. Zaprezentujemy ich na początku maja. Zapowiadają się interesująco. Od razu dodam, że nie było dla nas najważniejsze zaproszenie megagwiazd, żądających gigantycznych pieniędzy i proponujących program, jaki można zobaczyć w każdym innym kraju. Naszą ambicją było stworzenie niepowtarzalnego widowiska i do tak zaplanowanego zadania postanowiliśmy zaangażować liczących się artystów. Zdecydowaliśmy się na formułę duetów wykonawców polskich i zagranicznych. Będą śpiewać po jednym swoim przeboju oraz wspólnie polski szlagier po angielsku – żeby poszedł w świat.
Szukaliśmy wykonawców, którzy mogliby zaprezentować m.in. przeboje Czesława Niemena i Marka Grechuty. Zależy nam, by nasze piosenki weszły do repertuaru zagranicznych gwiazd. Na pewno powstaną nagrania, które będzie można wykorzystać przy innych okazjach promujących Polskę. Planujemy również transmisję za pośrednictwem Europejskiej Unii Nadawców. Gdybyśmy chcieli pozyskać Paula McCartneya albo Madonnę, szansa na nagrania lub transmisję byłyby zerowe. Nie zgodziliby się na nie, bo to uszczupliłoby ich dochody na innych obszarach, choćby sprzedaży DVD. Podpisywanie umów jest skomplikowane, ale wygląda na to, że Polska będzie jedynym krajem, który tak mocno oprze promocję prezydencji na kulturze. Na całym świecie odbędzie się 1400 artystycznych prezentacji naszego kraju i to na bardzo wysokim poziomie.
rozmawiał Jacek Cieślak