Fani jednego z najsłynniejszych i najbardziej wpływowych w historii rocka zespołów nigdy nie wiedzą, czy ich ulubiona grupa jeszcze istnieje. Pewne jest tylko to, że każdy nowy album nagrywa nowy skład.
Wcieleń King Crimson od końca lat 60. było bowiem kilkanaście. Lider zmienia często współpracowników, piękne jest to, że nawet po latach zaprasza instrumentalistów do ponownej współpracy.
Tym razem tego zaszczytu dostąpił saksofonista Mel Collins, który po raz ostatni w szeregach Karmazynowego Króla znalazł się w 1974 r. Jego gra na saksofonie altowym i sopranowym jest największą ozdobą albumu. Niezwykle delikatna i refleksyjna, doskonale komponuje się z impresyjnymi, dźwiękowymi pejzażami tworzonymi przez Frippa z użyciem gitar i komputerowych przetworników.
Nową, najważniejszą postacią u boku Frippa jest jednak Jakko Jakszyk. Angielski multiinstrumentalista ma barwną biografię. Gdy skończył półtora roku, adoptował go Norbert Jakszyk, polski imigrant. Jakko próbował zawodu komika, grał w zespołach wykonujących progresywnego rocka, a także w Level 42. Dziesięć lat temu znalazł się w gronie dawnych muzyków King Crimson – był wśród nich Mel Collins – którzy wykonywali kompozycje grupy z przełomu lat 60. i 70. Rok temu Fripp, Collins i Jakszyk stworzyli trio, zaprosili też Tony'ego Levina i Gavina Harrisona z Porcupine Tree.
Już w swoim blogu Robert Fripp uprzedzał, że "A Scarcity of Miracles" nie jest albumem King Crimson, lecz projektem pobocznym grupy, utrzymanym w klimacie rocka progresywnego. Największą wartość ma utwór tytułowy – nostalgiczny, ale przebojowy.