Reklama
Rozwiń
Reklama

Ringo wskrzesił Beatlesów

„Yellow Submarine” było najmocniejszym punktem koncertu perkusisty

Aktualizacja: 17.06.2011 08:24 Publikacja: 16.06.2011 01:18

Ringo wskrzesił Beatlesów

Foto: ROL

Cztery gwiazdy podziwialiśmy w warszawskiej Sali Kongresowej: rozpiętą na tle sceny, na dywanie wyściełającym estradę, na perkusji i tę najważniejszą: Ringo Starra we własnej osobie.

Wszedł na scenę w czarnej marynarce, sprężystym krokiem i przywitał się tak, jak lubi najbardziej: palcami uniesionymi w geście zwycięstwa.

Nie czekając długo, zaczął się bujać, trochę śmiesznie, lecz bezpretensjonalnie, w rytm „It Don't Come Easy", pierwszego singla nagranego po rozpadzie Beatlesów. To był najlepszy komentarz do trwającego pięć dekad oczekiwania na przyjazd muzyka do Polski. Utwór wyprodukowany przez Harrisona i przez niego współkomponowany poderwał do tańca wielopokoleniową widownię, która przypominała rozhisteryzowanych nastolatków z początku beatelmanii.

Nieśmiertelny standard Carla Perkinsa „Honey Don't" Ringo zaśpiewał z niezwykłą lekkością jak na płycie „Beatles for Sale". Mocny beat perkusji rozpoczął „Choose Love", Starr zaś przekonywał, że kiedy mamy w życiu wybierać – zawsze wybierajmy miłość.

Nigdy nie był najsłynniejszym beatelsem, nie miał tak wielkich przebojów jak koledzy, ale te, które wykonuje,  pozwoliły mu zgromadzić 150 milionów funtów. Ma jednak dystans do sławy, dlatego zapowiadając autobiograficzną piosenkę „Other Side of Liverpool" z najnowszego albumu „Y Not", żartował, że sprzedał się tylko jeden egzemplarz. Widząc, że fani machają do niego okładkami płyty, sprostował, że dwa, i dodał szybko: „Ta trzecia musi być piracka!".

Reklama
Reklama

Poczucie humoru było też silną stroną widzów. Kiedy perkusista zaczął wykonywać „Yellow Submarine", unieśli ponad głowami miniatury łodzi podwodnej. Starr, krztusząc się ze śmiechu, miał kłopoty ze śpiewaniem.

Rewelacyjne były wykonania rozwibrowanego beatelsowskiego rock and rolla „I Wanna Be Your Man" i „Boys". „Back Off Boogaloo" zabrzmiało hard rockowo. Ringo nie żałował pałeczek.

Zgodnie z tytułem swojego przeboju z „Sgt. Peppers" eksbeatels występuje z pomocą przyjaciół i pozwala im współprowadzić koncert, samemu zadowalając się rolą perkusisty.

W jego zespole grał Jack Bruce, Gary Brooker i Greg Lake. Obecni współpracownicy są mniej utytułowani. Wally Palmar z The Romantics przypomniał „Talking in Your Sleep", gitarzysta Rick Derringer zagrał „Rock and Roll, Hoochie Koo", najsłynniejszy zaś rockowy albinos Edgar Winter – „Frankensteina". Melodramatycznie wypadło „Kyrie" śpiewane przez Richarda Page'a z Mr. Mister.

Wielki finał wypełniła muzyka Beatlesów. Ringo zawsze ich łączył. Tak też stało się podczas koncertu w stolicy. Ukłonem w stronę Paula było „With a Little Help From My Friends", „Photograph" przypomniało George'a, Johna zaś „Give Peace a Chance".

Kiedy zespół kończył grać ten ostatni utwór, Starr mknął już w na Okęcie, by wrócić do Liverpoolu, gdzie wszystko się zaczęło.

Kultura
Nagroda Turnera dla artystki w spektrum autyzmu. Dzięki Nnenie pęknie szklany sufit?
Kultura
Waldemar Dąbrowski znowu na czele Opery, tym razem w Szczecinie
Kultura
Sztuka 2025: Jak powstają hity?
Kultura
Kultura 2025. Wietrzenie ministerialnych i dyrektorskich gabinetów
Kultura
Liberum veto w KPO: jedni nie mają nic, inni dostali 1,4 mln zł za 7 wniosków
Materiał Promocyjny
W kierunku zrównoważonej przyszłości – konkretne działania
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama