Szef Komisji Europejskiej pochwalił się tą wiedzą podczas piątkowych oficjalnych uroczystości w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Ich zwieńczeniem była premiera „Króla Rogera" Karola Szymanowskiego. Wśród oficjalnych gości byli też m.in. Bronisław Komorowski, Donald Tusk, premier Węgier Viktor Orban i szef Rady Europejskiej Herman Van Rompuy.
Przygotowanie premiery powierzono cudzoziemcowi o ogromnym autorytecie w świecie teatru. David Pountney spojrzał na polską operę bez balastu interpretacyjnego, jakim my ją obciążyliśmy, odnalazł w niej treści ponadczasowe.
Brytyjski reżyser odrzucił scenerię mrocznego, średniowiecznego chrześcijaństwa, które fascynowało Szymanowskiego. Akcję przeniósł w bliższe nam czasy, ale stanął w obronie tradycji. Oto w świecie Rogera pojawia się wyzywająco wyzwolony Pasterz, który sprzeciwia się ustalonym normom. Wszyscy za nim podążają, ale na nowej drodze czeka ich jedynie unicestwienie.
Pountney chce przestrzec przed pochopnym odrzucaniem dawnych wartości. Brytyjczyk powtórzył w Warszawie swą inscenizację z 2009 r. zrealizowaną w Bregencji i Barcelonie. I pokazał, jak prostymi środkami można zrobić wizualnie piękny spektakl o wyrazistej dramaturgii. Zachwyca w nim uroda plastyczna każdej sceny.
Resztę dodali wykonawcy: wyrazisty Mikołaj Zalasiński (Roger), ekspresyjny niemiecki tenor Will Hartmann (Pasterz) i bohaterska Olga Pasiecznik, która choć złamała nogę, zaśpiewała partię Roksany. Szkoda, że dyrygent Jacek Kaspszyk zbyt trzymał ich w ryzach, jakby zapominając, że muzyka Szymanowskiego powinna mieć też nie tylko dynamikę, ale i poetycką śpiewność.