Z nadzieją czekam na melodyjnego rapera

Z Amerykańskim gitarzystą Patem Methenym o jego nowej płycie „What's It All About" – rozmawia Marek Dusza

Aktualizacja: 13.07.2011 18:38 Publikacja: 13.07.2011 00:00

Pat Metheny

Pat Metheny

Foto: Fotorzepa, Danuta Matloch Danuta Matloch

Po raz pierwszy nagrał pan album z coverami. Jaki był powód takiej decyzji?

Pat Metheny:

Ponieważ od początku występuję z grupami, często dostaję zapytania o koncerty solowe. Nie myślałem o takich występach, nie dlatego, że nie chciałem, ale nie miałem dość czasu, żeby je przygotować. Ponieważ pytania się powtarzały, w końcu powiedziałem moim promotorom: OK, wystąpię solo, ale to musi być coś naprawdę innego, wyjątkowego. Tak powstał projekt „Orchestrion". To było zupełnie nowe spojrzenie na solowy występ. W rzeczywistości to był pomysł z mojego dzieciństwa, kiedy w domu mojego dziadka odkryłem pianolę. Tak pobudziła moją wyobraźnię, że myślałem o tym przez lata, ale dopiero teraz mogłem ten pomysł zrealizować. Nowy album również powstał dzięki moim najwcześniejszych muzycznym inspiracjom. Mam trójkę dzieci - synów: 12 i 10-letniego i dwuletnią córkę. Patrząc na nich zadaję sobie pytanie, jaki ja byłem mając dziewięć, dziesięć lat, co robiłem? Myślę, że wielu rodziców tak jak ja przeżywa wtedy własne najmłodsze lata na nowo. Kiedy słyszę, jakiej muzyki dziś słuchają moje dzieci, przypominam sobie, czego ja słuchałem, jak odbierałem muzykę. Obie płyty, poprzednia „Orchestrion" i nowa „What's It All About" mają to samo źródło, w moim dzieciństwie.

Czy nagrał pan te stare przeboje dla swoich dzieci?

Nie, one nie lubią takiej muzyki. Słuchają Daft Punk, Chemical Brothers i innych podobnych zespołów. Nagrałem ten album bardziej dla siebie, to moja poetycka, w pewnym sensie, wizja tej muzyki. Zdaję sobie sprawę, że niektóre z tych tematów nie są rozpoznawane przez słuchaczy, uległy zapomnieniu.

Jak pan wspomina te nagrania? Zapamiętał pan przede wszystkim melodie czy również słowa piosenek?

Słowa nigdy nie były dla mnie interesujące, słuchałem i zapamiętywałem akordy, melodię, strukturę utworów.

Co było wtedy dla pana źródłem muzyki, płyty winylowe?

Nie, małe radio tranzystorowe, które dostałem od dziadka, kiedy miałem osiem lat. Chodziłem z nim trzymając je przy uchu. Te tematy, które nagrałem, były grane bardzo często i trafiały na listy przebojów. Teraz wiem, że wytwórnie płytowe dużo płaciły stacjom radiowym za umieszczanie ich nagrań na tzw. playlistach.

Na płytę trafiły również utwory, których uczył się pan grać na samym początku swej edukacji muzycznej.

To prawda, są to „The Girl From Ipanema" i „Pipeline".

Czy rzeczywiście były takie łatwe? Słuchając ich w pana współczesnym wykonaniu, trudno tak pomyśleć.

Wielu początkujących gitarzystów zaczyna naukę od „Pipeline". Wystarczy dociskać strunę jednym palcem z odpowiednim interwałem. Każdy poznaje podstawowe akordy, a jednym z najtrudniejszych do opanowania jest akord F, bo trzeba docisnąć dwie struny jednym palcem. To był mój pierwszy dzień, kiedy dostałem gitarę, nie potrafiłem go zagrać, raniłem sobie opuszki palców. Postanowiłem uczynić go otwartym i ćwicząc kolejne akordy zaczęła mi sama z siebie wychodzić melodia. Łał - krzyknąłem - to „The Girl From Ipanema"!

Dlaczego nagrywał pan te utwory nocą?

Jak powiedziałem, mam trójkę dzieci, więc noc jedynym czasem, kiedy one nie krzyczą. Poza tym lubię pracować nocą, nic i nikt mi wtedy nie przeszkadza. Zamykam się w swoim pokoju, ustawiam mikrofony, włączam rejestrator, biorę gitarę i zaczynam grać.

Tak powstał pana pierwszy akustyczny, solowy album „One Quiet Night".

Tym razem lepiej ustawiłem mikrofony, byłem bardziej uważny i mam większe doświadczenie w tej dziedzinie. Lubię nowinki techniczne, więc kiedy dowiedziałem się o studyjnym rejestratorze niewielkich rozmiarów, powiedziałem - pozwólcie mi wypróbować. Nagrałem jeden fragment, potem następny - brzmiały świetnie i stwierdziłem, że w swoim pokoju mogę nagrać płytę.

Co ciekawe, te utwory wykonywał pan wcześniej w czasie prób lub dla siebie czekając na występ.

W czasie soundchecków nie lubię grać tego samego, co na koncercie, wolę podchodzić do swoich kompozycji „na świeżo". Dlatego wykonuję swoje ulubione tematy. Ktoś je rozpoznawał i pytał, na której z moich płyt może je znaleźć. Odpowiadałem, że nigdy nie nagrałem ich na płytę. - Szkoda, słyszałem w odpowiedzi - podoba mi się. To dało mi do myślenia, że powinienem nagrać własne interpretacje tych przebojów.

Będąc dzieckiem czy później nastolatkiem słuchał pan na żywo autorów tych przebojów?

O tak, wiele razy byłem na koncertach Burta Bucharacha i duetu Simon and Garfunkel.

Z nagranych przez pana utworów najpopularniejszy dziś jest z pewnością „And I Love Her" Beatlesów. Nie chciał pan nagrać więcej ich piosenek?

Kiedy miałem zarejestrowanych dziewięć utworów z lat 60. i 70. spostrzegłem, że nie ma wśród nich żadnej kompozycji Lennona i McCartneya. To nie znaczy, że Beatlesi nie mieli dla mnie znaczenia. Wręcz przeciwnie, są dla mnie wielcy do dziś. Żaden artysta, w żadnej dziedzinie sztuki nie pokazał takiej kreatywności w tak krótkim czasie jak Beatlesi. To była prawdziwa eksplozja nowych pomysłów. Musiałem dołączyć choć jedną ich piosenkę.

Czy fakt, że słuchał pan w młodości przebojów i uczył się grać je na gitarze, ma wpływ na melodyjny charakter pana kompozycji?

Melodie są dla mnie priorytetem od pierwszej mojej płyty „Bright Size Life". Prawdopodobnie jest to najbardziej tajemniczy aspekt muzyki. Moi ulubieni improwizatorzy mieli szczególny dar słyszenia, jak np. Miles Davis, Clifford Brown, Wes Montgomery, Stan Getz, Gary Burton. Zawsze tworzyli melodie ponad frazami. Zauważyłem to również u kompozytorów takich jak Burt Bucharach, Henry Mancini czy u Lennona i McCartneya. Dla nich ważniejsze było ogólne wrażenie, jakie tworzyła kompozycja, niż poszczególne jej elementy. Próbuję robić to samo w swoich utworach.

Czy to trudno jest napisać melodię?

Stworzenie linii melodycznej nie stanowi problemu. Trudno jest znaleźć dobrą melodię.

Dlaczego dziś jest tak mało melodyjnych przebojów?

Bo ludzie wolą dziś tańczyć, ważniejszy jest rytm, a melodie i harmonie odeszły na dalszy plan. Myślę, że przełom nastąpił w 1976 r. Zwyciężył rytm. W muzyce zachodzi stała ewolucja. Melodia stała się rytmem. Słychać to w rapie, który kiedyś był bardziej melodyjny. Aspekt rytmu w muzyce popularnej jest bardzo skomplikowany i wyrafinowany. Perkusiści tacy jak Roy Haynes potrafią przekazać bardzo zaawansowaną, polirytmiczną informację, która jest funkcją melodii. Robię to samo na gitarze. To nie jest wiedza niedostępna dla współczesnych twórców muzyki popularnej. Czekam na rapera, który wzbogaci swoje rytmy o harmonie. Nie wiem dlaczego, jeszcze się nie pojawił.

Kiedyś piosenki były tak melodyjne, że śpiewało się je w kuchni i przy goleniu.

Dzisiejsze przeboje też są śpiewane. Żyjemy po prostu w innych czasach, co nie jest złe. Ale dziś nie docenia się wartości harmonii, melodii, wirtuozerii i doświadczenia. Odnoszę wrażenie, że chętniej celebruje się myśl: jestem głupi i jestem z tego dumny. Tak to widzę w Stanach Zjednoczonych.

Rozmawiał Marek Dusza

Po raz pierwszy nagrał pan album z coverami. Jaki był powód takiej decyzji?

Pat Metheny:

Pozostało 99% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"