Reklama

Talk That Talk - płyta Rihanny recenzja

"Talk That Talk" pokazuje, co dziś dolega muzyce pop. Jest pozbawiona wyrazu, a jako lekarstwo na nudę proponuje tylko seks

Aktualizacja: 02.12.2011 08:13 Publikacja: 02.12.2011 07:02

Talk That Talk - płyta Rihanny recenzja

Foto: Archiwum

To najbardziej rozmyty i niespójny krążek wokalistki z Barbadosu. Przypomina składankę singli stworzonych, by przez miesiąc okupować listy przebojów, a potem zniknąć bez śladu. Są tu piosenki o seksie i zakochaniu, te pierwsze – prowokujące, te drugie – płytkie i przewidywalne. Rihanna na zmianę szokuje i uwodzi, przyspiesza i hamuje, z klubowego rytmu przeskakuje w balladowe kołysanki.

Reklama
Reklama

Zobacz na Empik.rp.pl

We wszystkich tych kombinacjach jej głos okazuje się nijaki. To zasługa producentów, którzy skutecznie pozbawili śpiew Rihanny egzotycznej drapieżności, jaką przyciągała uwagę przy debiucie. Z dobrze zapowiadającej się wokalistki stała się maskotką do bulwersowania.

Może sobie pozwolić na muzyczną nonszalancję, bo jej utwory są tylko pretekstem do przyciągania uwagi. Jednego nie sposób jej odmówić: w żądnym nowinek świecie wykazuje się konsekwencją. Trzyma się roli niegrzecznej dziewczynki show-biznesu. Jest wyzywająca w teledyskach i tekstach piosenek, odwiedza rewiry, którymi nie interesowały się Madonna i Lady Gaga. Bywała już mroczna, masochistyczna i agresywna, a jednocześnie niewinna i młodzieńcza. Jeśli czymś zapisze się w historii, to właśnie mieszanką naiwnych piosenek z ostrymi erotycznymi fantazjami.

Na "Talk That Talk" ważniejszy od tego, jak brzmi utwór, jest fakt, że w przedostatniej sekundzie pada niecenzuralne słowo. Nastoletnich słuchaczy Rihanna kusi, pozując na dorosłą, przed starszymi odgrywa lolitkę. Dlatego jej piosenki są jeszcze bardziej bezbarwne – mają być atrakcyjne dla wszystkich, ale nie zadowolą nikogo.

Reklama
Reklama

Większość brzmień i muzycznych motywów, które trafiły na "Talk That Talk", pochodzi z lat 90. Gdyby klubowych "Where Have You Been" czy "We Found Love" posłuchała Jennifer Lopez, jedna z nielicznych weteranek, które nie chcą opuścić popowej sceny, przeżyłaby déjá vu. Dzięki takim samym piosenkom zaczęła karierę.

Minęło kilkanaście lat, a współpracownicy Rihanny nie spróbowali nawet unowocześnić starych wątków. Dziewczyna z Barbadosu może śmiało rywalizować z Gagą o tytuł królowej zapożyczeń.

To najbardziej rozmyty i niespójny krążek wokalistki z Barbadosu. Przypomina składankę singli stworzonych, by przez miesiąc okupować listy przebojów, a potem zniknąć bez śladu. Są tu piosenki o seksie i zakochaniu, te pierwsze – prowokujące, te drugie – płytkie i przewidywalne. Rihanna na zmianę szokuje i uwodzi, przyspiesza i hamuje, z klubowego rytmu przeskakuje w balladowe kołysanki.

Zobacz na Empik.rp.pl

Pozostało jeszcze 80% artykułu
Reklama
Kultura
Córka lidera Queen: filmowy szlagier „Bohemian Rhapsody" pełen fałszów o Mercurym
Kultura
Ekskluzywna sztuka w Hotelu Warszawa i szalone aranżacje
Kultura
„Cesarzowa Piotra”: Kristina Sabaliauskaitė o przemocy i ciele kobiety w Rosji
plakat
Andrzej Pągowski: Trzeba być wielkim miłośnikiem filmu, żeby strzelić sobie tatuaż z plakatem do „Misia”
Patronat Rzeczpospolitej
Warszawa Singera – święto kultury żydowskiej już za chwilę
Reklama
Reklama