Ani w Operze Narodowej w spektaklu Natalii Korczakowskiej, ani u Waldemara Zawodzińskiego w Operze Krakowskiej nie zobaczymy świata, jaki wymyślił Stanisław Moniuszko. Dziś realizatorzy na nowo odczytują każdy dramat z kulturowego kanonu, więc dlaczego miałoby to ominąć "Halkę"?
Współczesny teatr szuka na nią sposobu, miotając się między skrajnościami. W Łodzi w 2002 r. Krzysztof Kelm kazał bohaterce podpalić kościół i stanąć na czele chłopskiej rewolty. Trzy lata później w Operze Wrocławskiej Laco Adamik zamienił "Halkę" w opowieść miłosną, która mogłaby się rozegrać w każdej epoce i wszędzie na świecie.
Wszyscy realizatorzy uciekają ze szlacheckiego dworu i odcinają się od folkloru. W Warszawie bohaterowie noszą współczesne stroje z lekkim odwołaniem do tradycji (autor Marek Adamski). Dla Krakowa stylowe kostiumy zaprojektowali Magdalena Tesławska i Paweł Grabarczyk, ale miejsce akcji nie jest jasne. Reżyser rozegrał ją w pudełkowej zabudowie o sterylnie czystych, srebrnych ścianach. Podobny pomysł – w bieli – miała Natalia Korczakowska ze scenografką Anną Met. Tatry zaznaczono jedynie konturem gór z neonowych światełek (Kraków) lub sylwetkami śpiących rycerzy (Warszawa).
Po pozbawieniu "Halki" realiów epoki co nam pozostanie? Konflikt dwóch światów: bogactwa i biedy, pychy i skromności, konwenansu i szczerości, obłudy i prawdy, co inspiruje inscenizatorów do tworzenia symbolicznych obrazów.
Uroda symboli