Po debiutanckim "Nazwij to snem" została pani uznana za jedną z największych nadziei kina brytyjskiego. "Morvern Callar" wzmocnił tę pozycję. Ale na następny film – "Musimy porozmawiać o Kevinie" – czekaliśmy prawie dziesięć lat.
Czytaj recenzję filmu "Musimy porozmawiać o Kevinie"
Lynne Ramsay:
Miało być inaczej. Przygotowywałam adaptację "The Lovely Bones" Alice Sebold. Wprost zakochałam się w tej książce. Po czterech latach zmagania się z projektem, gdy miałam już gotowy scenariusz, dowiedziałam się, że temat zagarnia dla siebie Peter Jackson. Przeżyłam szok. Cholerną traumę. Myślałam: "Zrobiłam kawał dobrej roboty i nic się nie liczy. Studio może cię oszukać i wykopać w jednej chwili, bo książką zainteresował się któryś z gigantów". I niechby nawet tak było. Rozumiem. Facet zrobił "Władcę pierścieni", jest na fali. Ale dla niego to była jakaś wprawka, chwila oddechu po dużym wysiłku. Wcale się do "Nostalgii anioła" nie przyłożył. Wyszło byle jak, żeby nie powiedzieć koszmarnie. Krytycy nie zostawili na filmie Jacksona suchej nitki. Ale dla producentów liczyło się, że nazwisko reżysera przyciągnęło do kin trochę widzów. Zresztą w sumie byłam naiwna. Nie powinno mnie to wszystko dziwić.