Ma 43 lata, a niedawno świętował 20-lecie pracy artystycznej. Zadebiutował wcześnie: spektaklem zrealizowanym w 1993 r. dla mediolańskiej La Scali. Był najmłodszym reżyserem w jej dziejach. Stało się to możliwe, gdyż studia reżyserskie podjął w legendarnym w Piccolo Teatro di Milano kierowanym przez Giorgio Strehlera.
Jubileusz obchodził we Wrocławiu, bo choć pracuje w wielu krajach, do Opery Wrocławska wraca najchętniej. Tu wystawił m. in. świetnego „Rigoletta", „Samsona i Dalilę" „Cosi fan tutte", „Hagith" i „Ester", a ostatnio „Otella". Jest twórcą wielkich inscenizacji plenerowych Opery Wrocławskiej: „Napoju miłosnego" na Pergoli, „Otella" na Wyspie Piaskowej czy „Turandot" na Stadionie Olimpijskim.
– W plenerze relacje między sceną a widownią zmieniają się – mówi Michał Znaniecki – trzeba szukać nowych rozwiązań oraz wzruszeń tam, gdzie je chciał sprowokować kompozytor. Następnie trzeba to przefiltrować przez setki metrów stadionu, tysiące rozlokowanych w oddali widzów. Trzeba użyć baletu czy gry świateł, aby odsłonić tajemnice dzieła. Czasami pomnożyć postaci, czy je „roztańczyć", ale wszystko po to, aby przekazać zamierzenia autora i kompozytora.
Przyznaje, że to trudne wyzwanie i dlatego uwielbia takie spektakle. Inscenizacji w plenerze uczył się we Włoszech, wystawiając m. in. „Sen nocy letniej" Szekspira z muzyką Mendelssohna.
– Dają niesamowitą frajdę – mówi. – Nie wymyśla się wówczas niczego przy biurku czy w łóżku, to place czy parki same podsuwają konkretne rozwiązania, a przede wszystkim zmuszają do innego traktowania utworu. Nie można zbytnio zagłębiać się w psychologię postaci lub w intymne interpretacje. One są odpowiednie na scenie teatralnej, kiedy widz ma bliski kontakt z aktorem. W plenerze trzeba operować tłumami wykonawców i wizjami, a jednocześnie nie spłycić dzieła.