Osiem kobiet Jana Nowickiego

O jej czerwonym nosie i żółtym berecie, o innej oblanej złotym woskiem i tamtej niezbyt pięknej – o niespełnionej miłości do kobiet opowiada aktor Jan Nowicki

Publikacja: 08.10.2012 01:39

Osiem kobiet Jana Nowickiego

Foto: materiały prasowe

Wywiad opublikowany w świąteczno-noworocznym numerze

"Przekroju"

Dla naszych czytelników mamy dwie książki Jana Nowickiego "Mężczyzna i one" - szczegóły konkursu

.

Chciałabym z panem porozmawiać o miłości i kobietach.

– Każdy temat jest dobry, ale ten akurat jest jednym z gorszych.

Dlaczego?

Zobacz na Empik.rp.pl


– Miłość jest najlepsza, gdy odbywa się bez słów. One pojawiają się z rozpaczy, gdy milczenia nie można wypełnić miłością; czasem są próbą wytłumaczenia się, czasem – afrodyzjakiem.

Ale bez słów nie opowie się żadnej historii o miłości. Może zaczniemy od detalu: jaki prezent od kobiety najbardziej pana wzruszył?

– Pierwszą kobietą w naszym życiu jest matka. Dostałem kiedyś od niej kolorową puszkę po konserwie, którą zostawili chyba Amerykanie. Potem spałem z nią pod poduszką. Drugi wzruszający prezent, a właściwie gest, też otrzymałem od niej. Mieliśmy w Kowalu taki zimny pokój dobudowany przez Niemców, on miał ściany ze szkła, zimą zawsze było tam poniżej zera. Moja babka trzymała tam swój spirytus i co rano wypijała kieliszek.

Lubiłem tam spać, bo było tak zimno, że miałem wrażenie, że śpię w lesie. Latem z kolei było tam okropnie duszno, bo słońce grzało przez szklane szyby. Pewnego dnia, w moje imieniny, obudziłem się... cały w kwiatach. Mama nazbierała całą masę kwiatów z naszego ogrodu. Przyniosła je w dużym koszu i obsypała mnie całego, widać mi było tylko gębę. Po latach wydaje mi się to znacznie cenniejsze niż na przykład renault clio, który dostałem kiedyś od Márty (Mészáros, wieloletniej partnerki aktora – przyp. red.) na imieniny.

Mama uczyła pana, jak odnosić się do kobiet?

– Nie miała żadnych szans, żeby mnie tego nauczyć, bo zanim nawiązaliśmy kontakt, który umożliwiałby taką rozmowę, mnie już nie było. Wyjechałem z domu, mając 13 lat, i poszedłem do różnych szkół, kopalń, fabryk, pracy, i na dobrą sprawę już nie wróciłem.

Kiedy mężczyzna zaprasza kobietę, to powinien za nią płacić i tego powinien być nauczony od dziecka. Jak nie masz pieniędzy, to nie zapraszaj, nie żeń się, jeśli nie masz dla niej domu. Jak ma imieniny, to kup jej piękny prezent, bo jak się wam nie powiedzie, może go sprzedać i będzie miała na życie.

Pierwsza miłość zdarzyła się, gdy...

– Słuchaj... albo się – a to aktorzy umieją bardzo dobrze – wymyśla pewne rzeczy, które się powtarza w rozmowach z dziennikarzami, albo się sięga z ogromnym trudem do najgłębszych pokładów swojej pamięci i serca i wtedy się jest uczciwym, ale niekoniecznie przez to atrakcyjnym.

Proszę o uczciwość.

– Pierwsza miłość jest za delikatna, żeby udźwignąć to słowo. Ona bywa tak cudowna przez to, że jest nieuświadomiona, nienazwana, natomiast towarzyszy jej już szybsze bicie serca. Rozkosz miesza się ze strachem.

Kim ona była?

– Ona miała żółty beret. Na początku jej nie było w Kowalu, pojawiła się w mojej szkole podstawowej, gdzieś koło szóstej, siódmej klasy. Miała podwinięty nos, zawsze lekko zresztą czerwony, bo marzła czy co? Ale kompletnie mi to nie przeszkadzało, nawet powiedziałbym, że kochałem ten nos. Jednak przede wszystkim ten beret. Bo żółty. Gdy widziałem go w kościele, znaczył dla mnie więcej niż tabernakulum, bo wiedziałem, że gdzieś tam daleko stoi Oleńka. Czułem, że coś się ze mną dzieje, ale nie umiałem tego nazwać.

Jedyną konkretną rzeczą, jaką pamiętam, był właśnie ten beret. Ona go miała dosyć długo, kiedy po jakimś czasie zacząłem z nią tańczyć na potańcówkach, oczywiście z daleka od siebie, bez czucia jej czy swojego ciała, bo o tym mowy nie było, cały czas nosiła ten cholerny beret. Pamiętam, że tańczyłem okropnie, ona próbowała mnie uczyć, a ja myślałem tylko o jednym – żeby się nie czerwienić, bo to takie niemęskie. A dla młodego chłopca straszne przekleństwo. Zapytałem ją w pewnym momencie: „Oleńko, czy ja jestem czerwony?", a ona mi na to odpowiedziała: „No to co?". To tak, jakby mi powiedziała, że kocha mnie do szaleństwa.

Jak wtedy wyglądały randki?

– Chodziło się na spacery z Kowala w stronę Włocławka, prawie polną drogą. Najważniejsze w tych spacerach było tempo, bo wymyśliliśmy sobie, że ludzie zakochani chodzą bardzo wolno. Szybko to biegnie się po papierosy, do kurnika po jajka, a my spacerowaliśmy. Myśleliśmy, że trzeba coś szczególnego sobie mówić, ale przecież nie znaliśmy jeszcze słów. Milczenie było bezpieczniejsze, mówiło za nas. Towarzyszyło nam ogromne skrępowanie. Szczęścia z tego, co pamiętam, nie było w ogóle, tylko strach, żeby człowiekowi nie zachciało się siusiu. Byliśmy tak delikatni, że to, co nazywa się fizjologią (tego słowa zresztą nie znaliśmy), było w tamtych warunkach nie do przyjęcia. Do lasu Przyborowa jest kilometr, z powrotem też kilometr – i to pod górkę, więc spacer wolnym krokiem musiał trwać. A mnie kiedyś w połowie drogi w tamtą stronę zachciało się siusiu. Kiedy wracaliśmy, miałem mocz chyba w cebulkach włosów. A jak ją odprowadziłem do domu, siusiałem pod płotem chyba z pół godziny i nie było ważne, czy ludzie mnie widzą. Bo byłem na skraju zemdlenia.

Długo chodziliście na te spacery?

– Jakiś czas. Jeszcze ważne było, żeby coś kupić dziewczynie. Prezent. A my nic żeśmy nie mieli, bo wtedy nic nie było. Polska w latach 50., małe miasteczko – to była totalna bieda, czasami głodny szedłem spać... Ale już pojawiły się sklepiki, w których była krachla, oranżada, lemoniada. Nawiasem mówiąc, produkowana przez matkę tej dziewczyny, z którą chodziłem na spacery. Lemoniada niewyobrażalnie pyszna, pachnąca żelazem, żółta tak, że patrząc na nią, można było oślepnąć. Dziś wypiłbym z 10 na raz. W sklepie można było kupić pączka, ale nie było stolików, przy których można by było usiąść.

A żeby kupić pączka z lemoniadą... –

...trzeba było mieć, powiedzmy, dwa złote wykombinowane. A to kombinowanie to był długotrwały proces, można było sprzedać butelki, no to już było 40–50 groszy, mama dodała 70, jak się uzbierało, to się zapraszało, ale do sklepu.

Mężczyzna musiał płacić. Dziś dzieciaki mówią, że można się złożyć. Można, ale kiedy mężczyzna zaprasza kobietę, to powinien za nią płacić i tego powinien być nauczony od dziecka. Jak nie masz pieniędzy, to nie zapraszaj, nie żeń się, jeśli nie masz dla niej domu. Jak ma imieniny, to kup jej piękny prezent, bo jak się wam nie powiedzie, może go sprzedać i będzie miała na życie.

Jedliście te pączki i...

– Na pewno się oblizywaliśmy, palce z lukru czy tam cukru pudru, choć pompa z wodą była w pobliżu.

Co się stało z dziewczynami z tych pierwszych miłosnych spotkań?

– „Odeszły, umarły, a może śpią", napisałem kiedyś w piosence. Ta od spacerów jest dziś biała jak gołąbek. Niedawno ją spotkałem, pięknie ubraną. Ze swoim przyjacielem sprzedawała książki. A beret? Pojawiła się nagle po 30 latach i nos dalej miała czerwony, nawet bardziej. Tym razem być może od wódy. Zadarty, czerwony nosek, ale nie znalazłem w niej śladu dawnej dziewczyny, nie zaskoczyła mnie żadnym zdaniem, nie powiedziała nic, od czego zabiłoby serce.

Pierwsze randki to pierwsze uniesienia.

– No i teraz dalej: miałem w nocy niespokojne sny. Albo wymykałem się czasem do stajni wujka Rojewskiego, nie wiadomo po co. Tam stała kara klacz i jak właziłem na nią, czułem dziwne ciepło. Nie mogłem stamtąd wyjść, nie wiem dlaczego. Musiały przecież minąć lata, żebym się zorientował, że w pewnym sensie była to moja pierwsza kobieta, że to były te „dreszcze", jak w filmie Wojciecha Marczewskiego. Pamiętam tylko, że gdy wujek krzyczał: „Jasiu, Jasiu, gdzie jesteś", to ja wybiegałem z tej stajni czerwony na twarzy, jakby mnie ktoś przyłapał na stosunku seksualnym. To był nadzwyczajny czas, nie wiem, ile w tym było przyjemności, a ile strachu i rozpaczy.

Pamięta pan film „Jowita" Morgensterna? Lata 60., lekkoatleta spotyka na balu przebierańców piękną kobietę w stroju odkrywającym tylko oczy. Nie zna jej prawdziwego imienia, ona rano znika, on szuka jej wszędzie. Zdarzyła się panu podobna historia?

– Oczywiście. Ja mówiłem do tej pory o budzących się zmysłach, o tym, co było dopiero przewidywaniem faktu. A to, o co pytasz, to też jest wiersz, tyle że napisany już przez dojrzalszego poetę.

Instynkt mają przede wszystkim kobiety, które chcą być matkami, czasem nie mogę wyjść z podziwu, skąd taka dama wzięła tego brzydkiego, biednego kurdupla. A tu się okazuje, że mają razem piękne dzieci.

Od jakich słów się zaczyna?

– Kiedyś spieszyłem się na mecz, mieszkałem wtedy w Krakowie przy Błoniach, a stadion jest po drugiej stronie. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Za nimi – kobieta, ubrana tak, że dziwię się, że chodziła w tym ulicą w biały dzień. Miała na sobie bardzo obcisły, złoty strój, przylegający tak, jakby ktoś ją od stóp do głów oblał złotym woskiem. Była naga – razy cztery. Miała aparat fotograficzny, chciała zrobić zdjęcie mojego psa. Ja byłem wystarczająco dużym chłopcem, miałem już przecież 40 lat. Wiedziałem, że przyszła po coś jeszcze. Pamiętam jej ogromne zdziwienie, gdy powiedziałam, że śpieszę się na mecz. Musiałem być bardzo okrutny, choć wtedy tak tego nie odbierałem, bo bardziej kochałem piłkę. I poszedłem na ten mecz, a potem przez całe lata jej szukałem.

Znalazł pan?

– Szukałem. Wydawało mi się, że ona jest z Wybrzeża, ale nikogo takiego nie spotkałem. Do tego mam taką złą cechę, że po jakimś czasie umykają mi fakty, kolory i pamiętam zupełnie inny wygląd, więc bardzo możliwe, że szukałem już nie tej, którą widziałem. Przeżyłem takie przypadki, że czekam na blondynkę, czekam, jej nie ma. Dopiero portier mi mówi, że ta pani z Włoch to brunetka. Pytam, czy zmieniała kolor włosów. Zaprzecza. Niewykluczone, że złota dziewczyna zza jakiegoś węgła przyglądała się i śmiała sięze mnie.

Może minęła nawet pana na ulicy. Ale...

– Czekaj, jest pointa!

...

– Jadę pociągiem i usiłuję zjeść jajecznicę. Tyłem do mnie staje kobieta, bardzo piękna. Odwraca się i mówi: „Dzień dobry, pamiętasz mnie? Kiedyś fotografowałam twojego psa".

I...

– Dalszego ciągu się nie dowiesz, drogie ­dziecko.

Jak pan podrywał kobiety?

– Nigdy w życiu tego nie robiłem. Od dawna wyznaję zasadę, że nie chcę kogoś, kto mnie nie chce. Dziwne – prawda? Skromne, a przecież nieskromne.

Psychologowie twierdzą, że to kobieta wybiera mężczyznę, zachęca go do kontaktu.

– Absolutnie, choć moja żona nie lubi tego słuchać. Instynkt mają przede wszystkim kobiety, które chcą być matkami, czasem nie mogę wyjść z podziwu, skąd taka dama wzięła tego brzydkiego, biednego kurdupla. A tu się okazuje, że mają razem piękne dzieci.

Pan ma dwoje. Matką Łukasza jest Barbara Sobotta, sprinterka.

- Basia już nie żyje – niestety. Ale to piękne, że powiedziałaś „jest". Od razu pomyślałem o niej w kategorii matki mojego dziecka. Mam wyrysowany w pamięci ten dzień, jego koniec właściwie. Byliśmy na basenie, z wody wyszła kształtna, duża kobieta. Ten miód zachodzącego słońca na jej pięknym ciele, niemłodym już... To była Barbara. Alfred Andrys nas przedstawił. Od razu zapomniałem o dziewczynie, która czekała na mnie w pokoju... Zaczęliśmy się spotykać, coraz częściej, a potem powstał z tego Łukasz, ale nigdy nie zamieszkaliśmy do końca razem. Ja w ogóle nigdy z nikim nie wybierałem się w życie, bo zawsze myślałem, że ono się jeszcze nie zaczęło. Wydawało mi się, że najważniejsze role, miasta, kobiety dopiero będą, nigdy – że są. Nie potrafiłem rozsiąść się w szczęściu jak w wygodnym fotelu. Jak mnie kobiety zostawiały, bo zdarzało się i tak, po odświeżającym bólu jakoś dawałem sobie radę.

Ma pan jeszcze córkę, Sajanę. Gdzie poznał pan jej matkę, Irenę Paszyn?

– To było tak: Świnoujście, fama, młoda Ewa Demarczyk, Skaldowie, spacery po plaży i obserwowanie, co się dzieje w tych grajdołkach. W jednym zauważyłem takie nie najlepsze nogi, ale piękną górę, białe jak śnieg zęby, podwinięty nos i to była ona. Ale nie podszedłem, bo ja nigdy, kiedy ktoś mi się podoba, nie podchodzę. Czekam. Rzeczywiście przyjechała do Krakowa z koleżanką, tylko coś za często się śmiała. Wprawdzie miała te białe zęby, ale żeby tak często je pokazywać? Kręciłem wtedy we Wrocławiu, nomen omen, „Anatomię miłości", grałem, ona przychodziła na plan, ale byliśmy bardziej kumplami, a potem się to rozlazło. Aż wreszcie minął jakiś czas i do Klubu Dziennikarzy weszła Kasia, bo tak się na Irenę mówiło, zupełnie inna, jakby walec ją przejechał. Już nie ta cera, ubrana była w jakieś długie szmaty, nie uśmiechała się tak często, była bardziej nobliwa. Strasznie mi się to spodobało. Gdy przechodziliśmy obok sklepu, kupiłem jej fiołki, no i poszliśmy do jej domu. A potem pojawiła się Sajanka.

Pana córka mieszka w Niemczech, jaki macie kontakt?

– Bardzo ją kocham. Ale nie umiem tego uporządkować. Cieszę się, że w tym roku przyjeżdża na Wigilię z synem Pawełkiem. Właściwie to on nazywa się Zygfryd, ale na litość boską nie będę tak mówił do własnego wnuka! Niestety ani on, ani moja wnuczka Weronika, córka Sajany, nie znają polskiego, nie skorzystają więc z wyszukanej wątpliwości dziadka (śmiech).

A córka?

– Nigdy nie radzę dzieciom, są ode mnie mądrzejsze. Powiedziałem tylko Łukaszowi, żeby zawsze płacił, pamiętał o dobrej wodzie kolońskiej i o tym, że w domu przez okrągły rok ma mieć w wazonie świeże kwiaty.

Nie jestem przecież mistrzem świata w miłości. Nigdy nie byłem. Całe życie będą towarzyszyły mi przymiarki, żeby pokochać. Po prostu – ze zmiennym skutkiem – staram się być dobry

Najdłużej, choć nieformalnie, był pan związany z węgierską reżyserką Mártą Mészáros. Jak wyglądało wasze pierwsze spotkanie, jak to było?

– Zmieńmy twoje pytanie – „jak to jest z panią Mártą", nie jak było. To tylko kretynom, którzy karmią się ludzkim błotem, zdradą, odejściem, wydaje się, że po 30 latach z kimś można się ot tak rozstać. Ona nadal jest w moim życiu, tylko w absolutnie innej konfiguracji. Po prostu nie mogliśmy dalej żyć ze sobą. Ale wchodzenie w szczegóły... Nie, chcę tego uniknąć, to są takie bolesne banały.

Ale ja nie pytam o koniec, tylko o początek.

– Akurat z nią było wspaniale, jest niesłychanie inteligentna, ma poczucie humoru na własny temat. Przyjechała do Polski, żeby zaangażować mnie do filmu. Spotkałem ją na jakiejś kolacji i powiedziałem, zresztą zgodnie z prawdą, że kogoś tak brzydkiego w życiu nie widziałem. Powiedziałem: „Pani tak wygląda, jakby dziecko próbowało namalować kobietę na płocie, wszystko u pani jest nie na miejscu". A ona pytała: dlaczego? bo co? „Niech pani spojrzy na swój nos, gdzie pani ma szyję, przecież pani nawet udusić nie można". Cały czas w oczach Márty widziałem postępujące rozbawienie, dlatego że to, co mówiłem, nie było pozbawione słuszności, choć brutalnej. Postanowiłem jednak się nią nie interesować ani nie grać w jej filmie, bo ja wtedy kręciłem po parę filmów w Polsce rocznie, nie musiałem jeździć na żadne Węgry.

A jednak pan pojechał.

– Rozmawiasz z człowiekiem, który teraz ma problemy ze światopoglądem i charakterem, a wtedy nie miałem żadnych. Kompletnie. Po co mi one? Nie interesowały mnie role, sukcesy, porażki, gnałem jak opętany przez świat, myląc grzech z brakiem grzechu.

I zatrzymał się pan na dłużej przy kobiecie, która nic nie miała na miejscu.

– Okazało się, że większość ma na miejscu, ale trzeba było się przyjrzeć. I tutaj otwieramy temat fantastyczny: urody kobiecej, ale nie tej modnej, z gazet, każdemu przecież podoba się co innego. Jeżeli patrzę, że ona siedzi pod kamerą, taka przykurczona, i ma kolana jak u dziecka, cieniutkie rączki, delikatne i ciepłe palce, miodowe oczy, dobrze pachnie, to myślę sobie, że spotkałem piękną kobietę. Tylko za pierwszym razem nie byłem w stanie tego zauważyć. Potem doszła do tego niesłychana komitywa zawodowa. Myśmy się edukowali, uczyliśmy się swoich światów. To, jak dziś odbieram rzeczywistość, jest przynajmniej w połowie zasługą Márty, to ona mnie nauczyła, że Złota Palma to wielkie nic, a plastikowy pistolet kupiony dla wnuka może być najpiękniejszy na świecie.

Czym ujęła pana żona, Małgorzata Potocka? Kiedy pan pomyślał, że ją kocha?

– Na początku było oczarowanie i dotyk, który o mało nas nie zabił. A potem spory czas jej nie widziałem, lata całe. Aż wreszcie pojechaliśmy do domu w nocy, z winem, jedzeniem i, wyobraź sobie, że ja jej nie poznałem. Później, gdy jechaliśmy samochodem, zapytałem: „Gosiu, zauważyłaś, że nie zrobiłem żadnych nocnych podchodów w stosunku do ciebie?". Odpowiedziała mi: „Bo ty mnie nie poznałeś, Janku". Pomyślałem, że jeśli potrafi coś takiego powiedzieć o sobie, to jest kimś. Może nawet to było decydujące?

Kochał pan jak...?

– Jak Stawrogin. Ale mniej męcząco. Nie jestem przecież mistrzem świata w miłości. Nigdy nie byłem. Całe życie aż do śmierci będą towarzyszyły mi przymiarki, żeby pokochać. Po prostu – ze zmiennym skutkiem – staram się być dobry.

KONKURS

Dla naszych czytelników mamy dwie książki "Mężczyzna i one".

Aby je  wygrać, wyślij w poniedziałek (8 października) esemes o treści "ZW.01.imię nazwisko + adres do wysyłki" na nr 71601 (cena 1 zł plus VAT - 1,23 zł).

Wygrywa co drugi esemes nadesłany na dany kod w godz. 10-13 w dniu 8 października, do momentu wyczerpania puli nagród (nagrody prześlemy pocztą).

Jan Nowicki

72 lata, aktor filmowy i teatralny. W l­atach 1958–1960 studiował na wydziale ­aktorskim łódzkiej Filmówki, a następnie w PWST w Krakowie, którą ukończył w 1964. Z­agrał w kilku-dziesięciu filmach, między i­nnymi w „Sanatorium pod Klepsydrą" Hasa, „Anatomii miłości" Załuskiego, „Spirali" Zanussiego. W styczniu wejdzie do kin „Sztos 2", w którym zagrał speca od oszustw. Od 1998 do 2000 roku był felietonistą „Przekroju". Obecnie gra w Teatrze imienia Szaniawskiego we własnym przedstawieniu „Rozmowy z Piotrem" poświęconym Piotrowi Skrzyneckiemu. Jego żona, Małgorzata Potocka, jest właścicielką Teatru Sabat. Ma dwoje dzieci: syna Łukasza i ­córkę Sajanę.

Wywiad opublikowany w świąteczno-noworocznym numerze

"Przekroju"

Pozostało 100% artykułu
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Kultura
Muzeum Historii Polski: Pokaz skarbów z Villa Regia - rezydencji Władysława IV
Architektura
W Krakowie rozpoczęło się 8. Międzynarodowe Biennale Architektury Wnętrz
radio
Lech Janerka zaśpiewa w odzyskanej Trójce na 62-lecie programu
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Kultura
Zmarł Leszek Długosz