Wawel, tak jak wiele instytucji wystawienniczych, przygotowuje na jesień nowe ekspozycje. Ale Zamek Królewski to przecież muzeum inne niż wszystkie, tu przybywa się przede wszystkim, by podziwiać wystawy stałe.
Jan Ostrowski:
Ma pani rację – Zamek Królewski na Wawelu jest silny przede wszystkim wystawami stałymi. Ponad milion zwiedzających, których mamy co roku, chce zobaczyć miejsca, gdzie żyli polscy królowie, gdzie odbywały się posiedzenia Sejmu czy inne ważne dla Rzeczypospolitej wydarzenia. Tu ogląda się arrasy, portrety królewskie, skarbiec, zbrojownię. W tej sytuacji nasze pokazy czasowe mają nieco mniejsze znaczenie niż na przykład w muzeach narodowych. Warto zresztą dodać, że Zamek Wawelski nie jest, wbrew pozorom, bardzo wielką instytucją, mierząc to choćby skalą zatrudnienia czy rocznego budżetu.
Wedle jakiego klucza powstają na Wawelu wystawy czasowe?
Każda z wystaw ma specjalny kontekst i powód, dla którego ją robimy. Na przykład prezentacja obrazu Lukasa Cranacha „Chrystus błogosławiący dzieci" podsumowuje wieloletni program badań i konserwacji. To działania bez precedensu w naszych warunkach. Wydaje się, że poprzez tę wystawę i towarzyszącą jej książkę autorstwa dr Ewy Wiłkojć będziemy mogli pokazać zupełnie nową jakość pracy konserwatorskiej. Angażujemy tu najbardziej zaawansowane dostępne dziś technologie. W pracy konserwatora istotne są dziś nie tylko jego talent, doświadczenie i intuicja, ale wykorzystanie nowoczesnych badań. Postaramy się zilustrować proces dochodzenia do decyzji konserwatorskich i, w moim pojęciu, olśniewający wynik tych działań. A chodzi przecież o dzieło wielkiego mistrza malarstwa renesansowego.