Mój agent namawiał mnie na taką przeprowadzkę, jednak nie chciałem się ruszać ze Wschodniego Wybrzeża. Nie podobał mi się hollywoodzki styl życia. Ale też wcale nie czułem się wyizolowany. Spotykałem się z Francisem Fordem Coppolą, Martinem Scorsese, Stevenem Spielbergiem, co nie znaczyło, że musiałem robić takie same jak oni filmy. Szedłem własną drogą.
Lata 70. były fantastyczne dla amerykańskiego kina. Jak pan je zapamiętał?
Kino jest i zawsze było biznesem, ale mieliśmy wtedy dużo wolności. „Swobodny jeździec" udowodnił, że zamiast przeznaczać na produkcję 15 mln dolarów, co wtedy było sumą ogromną, wystarczy wydać 2 mln i zatrudnić świetnych artystów. W tamtym czasie John Cassavetes robił tanie filmy, które zarabiały fantastycznie, a przecież były wartościowymi i ambitnymi propozycjami. Moje pierwsze obrazy też powstawały w studiach. Dzisiaj nikt nie przyjąłby tam takich scenariuszy.
Krytycy często pisali o pana europejskiej wrażliwości. W 1989 roku zrobił pan nawet „Reunion" według scenariusza Harolda Pintera. Czuje pan związek z publicznością Europy?
Byłem zafascynowany filozofią Beat Generation, a to zaprowadziło mnie do francuskiej Nowej Fali. Jako fotografik zawsze ceniłem sobie artystyczną wolność. W kinie amerykańskim natknąłem się na żelazne zasady konstruowania i opowiadania historii, stale nam powtarzano, że nie wolno ich łamać. Tymczasem Francuzi udowodnili, że to nieprawda. Że filmowiec też może eksperymentować i puszczać wodze wyobraźni. Sprzęt stawał się coraz lżejszy i bardziej mobilny. Przy mojej pierwszej produkcji za kamerą stanął Adam Holender, potem robiliśmy razem „Narkomanów". To były dwie różne stylistyki, ale Adam doskonale rozumiał, na czym mi zależało, i robił nowoczesne, wyłamujące się ze sztampy zdjęcia. Wspomniała pani Pintera: świetnie się rozumieliśmy. A publiczność? Często lepiej mnie przyjmowała w Europie niż w Stanach.
Miał pan świetną rękę do aktorów. Ważne role zagrała u pana Faye Dunaway, rozkwitł Al Pacino, a Gene Hackman mówi, że jedną z kreacji, które ceni sobie najwyżej, jest ta w „Strachu na wróble".