Już wcześniej ślady tej kolonii za pomocą satelity odkryli naukowcy z British Antarctic Survey, ale zaobserwowali tylko ślady pingwinów i ich odchody.
Alain Hubert, belgijski badacz, który spędził na Antarktydzie aż siedem sezonów, mówi, że był pewien, iż w pobliżu stacji im. księżniczki Elżbiety przebywa jakaś ogromna kolonia pingwinów, ale nie udawało się jej zlokalizować. - Za każdym razem, kiedy przemieszczaliśmy się wzdłuż wybrzeża, po dziesięciu minutach z wody wynurzał się pingwini łepek, by sprawdzić, kto to idzie i po co.
Zdjęcia satelitarne pozwoliły zespołowi Huberta wstępnie zlokalizować kolonię. Kiedy miejsce jej pobytu ustalono z prawdopodobieństwem około 60 km, zespół wsiadł na skutery śnieżne i pokonując strome zbocza i szczeliny dotarł do półki lodowej, która przesuwa się średnio 200 m w głąb morza rocznie. - Mieliśmy szczęście, że udało się nam na nie trafić- twierdzi Hubert.
3 grudnia ubiegłego roku zespół trafił na olbrzymią kolonię pingwinów cesarskich. Stado liczyło około 9 tysięcy ptaków, z czego 75 proc. stanowiły pingwinie pisklęta, zgromadzone w specyficznych przedszkolach. - Nigdy nie widziałem tak olbrzymiej kolonii - twierdzi Hubert. - Można było do nich podejść, a kiedy się do nich mówi, sprawiają wrażenie, że uważnie słuchają - twierdzi entuzjastycznie badacz.