Oddzielam to, co gram jako aktor, od bycia na estradzie. Na koncercie nie ma scenariusza, trzeba być sobą. Próbowałem kilka razy przygotować sobie konferansjerkę, powiedzieć coś zabawnego. Dupa. Nie wyszło. Mówiłem coś – a na widowni kompletna zima. Ludzie czują, jak ktoś próbuje ich oszukać. Trzeba reagować spontanicznie lub nie mówić nic. To trochę jak z improwizacją na planie filmowym.
To znaczy?
Myślę, że zmienił się typ aktorstwa i w ogóle bycia na ekranie. Aktor powinien być jak tabula rasa. Powinien zapomnieć o wszystkich środkach, jakich kiedykolwiek używał, o swoim rzemiośle. Sztuka polega na tym, żeby zagrać tak, jakby grało się pierwszy raz w życiu, trzeba być wyczulonym na bodźce, na partnerów – żeby to, co mamy do zagrania, wydarzyło się naprawdę. Proszę zwrócić uwagę, że kiedyś powiedzenie aktorowi, że zagrał jak naturszczyk, było obelgą. Dziś może być uznane za komplement.
Ale autorów tekstów ma pan zawodowych.
Wziąłem kilka wierszy Marcina Świetlickiego i zaczęliśmy nad nimi pracować. W końcu odważyłem się poprosić go o zgodę na ich wykorzystanie. Było to po premierze „Domu złego" w Krakowie. Odpowiedział: „A nie mógłbyś sobie napisać sam?". Dopiero gdy wysłałem mu do posłuchania dwa najbardziej rockandrollowe kawałki – „Psa" i „M jak morderstwo". Powiedział: „Bierz, co chcesz". Potem trafiłem do Krzyśka Vargi, który napisał większość tekstów na płytę.