John Rhys-Davies - rozmowa

John Rhys-Davies, juror konkursu Off Plus Camera w Krakowie, mówi, że bardzo lubi być aktorem. Rozmawia z nim Barbara Hollender

Aktualizacja: 12.04.2013 02:22 Publikacja: 11.04.2013 19:14

Urodził się pan w Anglii, wychował w Tanganice, często bywa pan w Stanach, gra pan w filmach na całym świecie, a pana żona i dziecko mieszkają w Nowej Zelandii. Gdzie czuje się pan w domu?

John Rhys-Davies:

Tam, gdzie są książki i gdzie jest serce. Moje książki są w tej chwili na Isle of Man, a serce – w Nowej Zelandii, gdzie mieszkają moja druga żona i sześcioletnia córka.

Przed laty mały chłopiec czuł się podobno samotnie w Afryce, mnóstwo czytał i marzył, żeby zostać aktorem. To prawda?

Nie, wtedy chciałem zostać komisarzem policji, fizykiem nuklearnym albo pisarzem. Wróciłem do Anglii i tam w szkole zaczęto mnie obsadzać w sztukach teatralnych. Głównie po to, żeby spacyfikować moją energię.

Praca w Royal Shakespeare Company to ważny czas w pana życiu?

Ogromnie. Każdy aktor popełnia błędy, zwłaszcza na początku drogi. Lepiej je robić przed 300-osobową widownią niż przed 30-milionową. Poza tym to publiczność jest twoim nauczycielem i mistrzem. Jej służysz, ją musisz uwodzić. Teatr mnie tego nauczył. Do dzisiaj uwielbiam spotykać się z ludźmi. Kiedy nie jestem zajęty, odwiedzam swoje fankluby. Rozmawiam z widzami. Są wśród nich robotnicy, nauczyciele, profesorowie, w zeszłym tygodniu w Szwecji spotkałem człowieka, który pracuje dla European Space Agency. Te spotkania są fantastyczne.

Aktorzy zwykle się skarżą, że popularność przeszkadza im w życiu.

To się może zdarzyć, kiedy jesteś na absolutnym topie. Richard Chamberlain, gdy grał doktora Kildaire'a, dostawał 3,5 tysiąca listów tygodniowo. Głównie od kobiet, które proponowały mu małżeństwo. W zawodzie aktorskim sława raz przychodzi, raz blednie. Ja miałem szczęście. Zawsze byłem dość rozpoznawalny, by mieć poczucie swojej wartości, ale nie aż tak, by przeszkadzało to w życiu.

Panu popularność przyniosły: Bond, filmy Stevena Spielberga, a przede wszystkim krasnolud Grimli z „Władcy pierścieni" Petera Jacksona. Ale czy występ w wielkich superprodukcjach amerykańskich jest interesujący?

O, tak. Miałem przedsmak, czym jest megahit w Anglii, jednak kiedy znalazłem się na planie amerykańskim, wszystko było w znacznie większej skali. Pracując przy „Władcy...", zrozumiałem, że wielka machina nie musi być nieludzka. Dzięki Peterowi na planie panowała wspaniała atmosfera. Po wielu godzinach zdjęć zrzucaliśmy kostiumy i jeszcze mieliśmy ochotę, żeby razem zjeść kolację i gadać.

Podobno do przyjęcia roli we „Władcy pierścieni" namówił pana syn.

To prawda. Kiedy wahałem się, powiedział: „Tato, od 50 lat w każdej księgarni świata jest kilka półek poświęconych Tolkienowi. Wiesz, ilu on ma czytelników? Wiesz, ilu widzów będzie miał taki film?". I miał rację. Chwilami było niełatwo, ale kocham pracować. Mam nadzieję, że ostatnią ćwiartkę życia też spędzę aktywnie.

Dziś starsi aktorzy dostają więcej ciekawych ról.

Pochodzę z pokolenia baby-boomers. I moi rówieśnicy też się zestarzeli, stanowiąc liczną widownię. Dlatego producenci filmowi zrozumieli, że trzeba pokazywać na ekranie także nasze życie, nasze pasje, nasze problemy.

O czym pan marzy jako aktor?

Wystąpiłem w wielu spektaklach szekspirowskich, ale nigdy nie zagrałem Hamleta. Wiem, że już za późno, to choćby Prospera z „Burzy". Chcę też więcej pisać. O młodzieńczych marzeniach się nie zapomina.

Przyjeżdża pan do Polski. O ile wiem, to nie jest pierwsza wizyta w naszym kraju.

Uczestniczyłem kiedyś w zdjęciach do filmu w Warszawie, a w Katowicach kręciliśmy serial „Wojna i pamięć". Mam wiele sentymentu dla Polski, dla jej wspaniałej, bohaterskiej przeszłości, dla męstwa Polaków. Mam przed oczami obrazy września, gdy polska kawaleria we wrześniu 1939 roku atakowała czołgi. My, Anglicy, opuściliśmy was wtedy. Myślę, że stale jesteśmy wam coś winni.

Na festiwalu Off Plus Camera będzie pan członkiem jury.

Jestem bardzo podekscytowany, bo nigdy przedtem w takim gremium nie zasiadałem. Na pewno będzie ciekawie. No i cieszę się na wizytę w Krakowie.

rozmawiała Barbara Hollender

Urodził się pan w Anglii, wychował w Tanganice, często bywa pan w Stanach, gra pan w filmach na całym świecie, a pana żona i dziecko mieszkają w Nowej Zelandii. Gdzie czuje się pan w domu?

John Rhys-Davies:

Pozostało 94% artykułu
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"