Eminem, tak jak inni wielcy raperzy w tym roku – Kanye West na płycie „Yeezus" i Jay-Z albumem „Magna Carta... Holy Grail" – podsumował życie.
Nawiązał do własnego, wcześniejszego albumu „Marshal Mathers LP" z 2000 roku. Kontynuację mamy już w psychodelicznym „Bad Guy", ciągu dalszym kompozycji „Stan". Była opowieścią o fanie rapera, który zabił ciężarną partnerkę i siebie samego. Teraz bohaterem jest młodszy brat Stana. Pojawia się, by zabić Eminema. Finał przypomina soundtrack thrillera.
Album wyprodukowali Dr Dre i Rick Rubin, a wpływ, zwłaszcza tego drugiego, objawia się zarówno w aluzjach do klasyków białego rapu, czyli The Beastie Boys, jak i klasycznych poprockowych motywów. Klimaty retro dostajemy w „Rhyme or Reason". Podkład stanowi piosenka The Zombies „The Time of Season" z 1969 r. Raper śpiewa przejmująco główny motyw wokalny i wspomina samotne dzieciństwo bez ojca. Jego rap jest pełen wściekłości, atakuje czterema słowami na sekundę.
„So Far" nawiązuje do przeboju Joego Walsha z rytmami reggae i gitarowymi zagrywkami w stylu Joego Perry'ego z Aerosmith. Ale najbardziej zaskakująca muzyczna podróż Eminema to „Love Game" – hołd dla kobiet, z udziałem młodego rapera Kendricka Lamara. Podkład stanowi piosenka Wayne'a Fontany z lat 60. w klimacie kalifornijskiego grania i klasycznych kreskówek. Eminem brzmi jak Speedy Gonzales rapu, by w „So Much Better" przeobrazić się w agresywnego gremlina, bluzgającego na show-biznes. Rockową odsłonę płyty reprezentuje „Survival", kompozycja znana już z komputerowej gry strzelanki „Call of Duty". Nawiązuje wprost do grania w stylu Joan Jets And The Black- heart ze skandowanymi refrenami. Świetny chórek zaśpiewała Skylar Grey.