Co prawda wśród najmłodszych artystów największymi zwycięzcami 56. gali Grammy okazali się raper Macklemore i Ryana Lewis, bo to ich nagrodzono statuetkami w kategorii „Najlepsi debiutanci", ale Lorde również ma powody do pełnej satysfakcji.
Przede wszystkim dlatego, że – choćby z racji pochodzenia – nie jest zakorzeniona na amerykańskim rynku. Nowozelandzcy artyści nie mieli też do tej pory takiego przebicia na świecie jak pejzaże ich ojczyzny wypromowane przez kinową trylogię „Władca Pierścieni". Niewielki, lokalny rynek na antypodach nie wydał tak wielu gwiazd jak sąsiedni kontynent australijski, gdzie światową karierę zaczynali AC/DC, INXC, Kylie Minogue, Men At Work, Flash and the Pan czy choćby ostatnio Gotye. Towarzysząca temu ostatniemu w „Somebody I Used To Know" nowozelandzka piosenkarka Kimbra globalnej sławy nie zyskała.
Tymczasem Lorde, która ma chorwacko-irlandzkie korzenie, zrobiła karierę błyskawicznie. Zawsze marzyła o prestiżu, o czym świadczy jej pseudonim, będący sfeminizowaną formą lorda. Nie ma wątpliwości, że wokalistka należy do pokolenia osób nakierowanych na karierę. Jak wiele jej amerykańskich rówieśniczek, od najwcześniejszych lat przygotowywała się do pracy w przemyśle rozrywkowym, a pierwszy kontrakt podpisała w wieku 12 lat. Nagrodzony Grammy przebój miał premierę w Nowej Zelandii w marcu 2013 r. Po tym jak płyta, z której pochodzi, powlekła się podwójną platyną, łowcy talentów z Universalu nie przegapili okazji, by wykreować nową gwiazdę w Ameryce. Ich intuicję potwierdziła szybka sprzedaż albumu Lorde „Pure Heroine".
Lorde nie ukrywa w „Royals" swoich fascynacji wielkimi pieniędzmi. Inspiracją do napisania piosenki była kariera baseballisty George'a Bretta z drużyny Kansas City Players. Pisząc o życiu gwiazd, miała też słuchać Lany Del Rey.