Zapowiadało się wydarzenie. Włoch Pippo Delbono, jedna z wielkich postaci teatru europejskiego, przyjął zaproszenie od poznańskiego Teatru Wielkiego. Niekonwencjonalny artysta, tworzący spektakle także z niepełnosprawnymi lub ludźmi z marginesu, od lat porusza ważne problemy społeczne. Nie korzysta z gotowych tekstów teatralnych, natomiast w Polsce wziął na warsztat operowe arcydzieło – „Don Giovanniego" Mozarta.
Efekt okazał się zaskakujący, ale rzec można, że to nie jest ta niespodzianka, której oczekiwano. Zamiast niekonwencjonalnego odczytania bulwersującej od ponad 200 lat opowieści o człowieku, który rzuca wyzwanie normom obyczajowym, religijnym czy społecznym, Pippo Delbono zaproponował wycieczkę w przeszłość. Odwołał się do legendarnej postaci włoskiego teatru, Giorgia Strehlera.
Poznański „Don Giovanni" przywołuje estetykę przedstawień Strehlera. Pippo Delbono stworzył – tak jak on – efektowne obrazy przy użyciu minimalnych środków. Z ogromnym wyczuciem operuje kolorem i światłem. Używa niewielu rekwizytów, ale dzięki urodzie plastycznej każda scena zapadała w pamięć.
Kiedy w Poznaniu podczas uwertury skąpe światło oświetla rząd półnagich, jakby martwych ciał, a w ciemnościach pojawiają się sylwetki bohaterów, widz zaczyna mieć nadzieję, że ten „Don Giovanni" kryje w sobie niejedną tajemnicę. Nic bardziej mylnego.
Gdy Giorgio Strehler zabierał się do XVIII-wiecznych tekstów, potrafił zajrzeć do dusz i serc jego bohaterów, odnaleźć w nich ponadczasowe prawdy o człowieku. Mozartowskie postacie u Pippa Delbona są puste, przypominają lalki z teatru marionetek, poruszane niewidzialnymi sznurkami.