Zmieńmy kompletnie temat. Wystąpił pan ostatnio w filmie „Skrzyżowanie” Dominiki Montean. Gra pan tam człowieka, który coraz gorzej radzi sobie ze starością. Który powoduje wypadek samochodowy, ale też nie ogarnia własnej rodziny. To była rola pisana dla pana?
Nie była pisana dla mnie, ale mnie znalazła.
Gra pan kogoś zmagającego się z własną fizycznością. A pan, będąc rówieśnikiem tej postaci, jest kompletnie kimś innym.
Mylnie mnie pan ocenia. Niech pan spojrzy na mojego Leara. Ja się tam też nie popisuję. Zrezygnowałem z największych monologów, bo zrozumiałem, o czym jest „Król Lear”. To władca, który odkrywa własną słabość. Ja jestem teraz bardzo learowski, właśnie oddaję swoje boisko. Też przygotowywałem swoje odejście. Wszyscy się zgadzali. Ale kiedy się okazało, że odejście będzie wyglądało inaczej, niektórzy zmienili zdanie. Ja nie walczyłem z reżyserem „Króla Leara” o nic, bo moja pokora była elementem budowania roli.
A z tym filmowym bohaterem się pan też utożsamia? On właściwie przegrywa.
Mam z nim masę wspólnego. Akurat kiedy to kręciliśmy, miałem kłopoty ze zdrowiem. Dzięki temu byłem podczas kręcenia dopieszczony jak nigdy.
Musiałem znaleźć klucz do psychiki bohatera. Albo aktor wchodzi w rolę, albo rola włazi na aktora. W tym przypadku ja siebie włożyłem w rolę. Tak mocno, że więcej jest tam chyba mnie niż w napisanej pierwotnie postaci.
Byłem tym, przyznam się, zaskoczony.
Bo pan mnie zna z linii frontu. Nie widział mnie pan, jak jem jajko na miękko, nie widzi mnie pan przetrąconego. Prawda, jestem silny, przetrącić mnie ciężko. Ale bywam przetrącony.
Jest pan zadowolony ze „Skrzyżowania”?
Tak, bardzo. To film skromny, bez nadęcia, lepszy, niż myślałem. Nakręciłem ten film dzięki żonie, Beata zbierała na tę produkcję pieniądze.
Ma pan jakiś pomysł na siebie w następnym teatralnym sezonie?
Naturalnie. Wyreżyseruję we wrześniu w teatrze Krystyny Jandy „Żar” Sandora Maraia – z Danielem Olbrychskim i Mają Komorowską. Sam w tym zagram jako trzeci.
Imponująca obsada. Żywa historia teatru.
To trudna sztuka, bo oparta właściwie wyłącznie na rozmowie. Pytanie, czy w dzisiejszych czasach coś takiego zarezonuje. Ja skądinąd nigdy nie grałem z Olbrychskim. Reżyserowałem go w telewizyjnych „Spiskowcach”, ale na scenie się nie spotkaliśmy. Jak pan widzi, nie idę do dziupli karmić wiewiórki.
W planach mam też powtórne wystawienie „Bezimiennego dzieła” Witkacego, tym razem w Teatrze Telewizji. Po raz kolejny biorę się za ten dramat, ale teraz czytam go inaczej. To już będzie moje więcej niż dziesiąte spotkanie z Witkacym
W pana inscenizacjach Witkacy jest nie tylko od „czystej formy”.
Naturalnie, że nie tylko. Profetycznie przewidział zwycięstwo ilości nad jakością, miernoty nad indywidualnością.
Jan Englert (ur. 1943)
Aktor, reżyser teatralny, pedagog. Na koncie ma kilkaset ról filmowych, teatralnych i telewizyjnych oraz dziesiątki wyreżyserowanych przedstawień. Od 2003 r. dyrektor artystyczny Teatru Narodowego w Warszawie.
08.04.2025 Warszawa Teatr Narodowy Proba sztuki "Hamlet" Williama Shakespeare'a w rezyserii Jana Englerta fot Jacek Dominski/REPORTER N/z: Jan Englert
Foto: Jacek Dominski/REPORTER