Oświadczenie Angeliny Jolie o poddaniu się operacji mastektomii opublikowane w maju ubiegłego roku przyczyniło się do wzrostu zainteresowania kobiet swoim zdrowiem – ustalili badacze. Aktorka uznała, że odziedziczone mutacje genetyczne zwiększają ryzyko zachorowania na raka piersi i jajników i postanowiła poddać się operacji.

Poprawa świadomości ryzyka to dobra wiadomość. Zła jest taka, że operacja chirurgiczna, której tak bardzo chce się poddać wiele kobiet zagrożonych nowotworem, idąc w ślady Jolie wcale nie jest jedynym sposobem. Obserwacja lub metody farmakologiczne ustępują jednak pola radykalnym zabiegom chirurgicznym.

Epidemiolodzy z Uniwersytetu w Manchesterze wzięli pod lupę zgłoszenia do poradni w okresie tuż po oświadczeniu Jolie (niektóre media nazwały je „bohaterskim"). Liczba szukających pomocy kobiet zaniepokojonych potencjalną mutacją  BRCA1 skoczyła dwa i pół razy. – Angelina Jolie, ogłaszając, że ma mutację genu BRCA1 i że poddała się prewencyjnej mastektomii, wywarła ogromne wrażenie. Być może przez to, że jest uważana za piękną i silną kobietę – mówi prof. Gareth Evans, który prowadził te badania.

Jednocześnie badacz przypomina, że tylko ok. 5 proc. przypadków nowotworu piersi jest efektem mutacji genów jak u Jolie.

Lekarze dają też do zrozumienia, że „efekt Jolie" nie zawsze przynosi tylko dobre rezultaty. – Prewencyjna operacja na pewno nie jest dla każdej kobiety – uważa Lester Barr z Genesis Breast Cancer Prevention. – Są inne opcje, takie jak leki – tamoksyfen, a także coroczne kontrole.