To pierwsza polska inscenizacja, która otrzymała tak prestiżową nagrodę – International Opera Award. Na dodatek dokonaliśmy rzeczy niemożliwej: „Kupca weneckiego" Andrzeja Czajkowskiego uhonorowano nią jako spektakl roku jeszcze przed warszawska premierą.
Wyjaśnienie tej zagadki jest proste. Przedstawienie powstało w koprodukcji z festiwalem w Bregencji i tam najpierw je wystawiono. Czy gdybyśmy podjęli się inscenizacji samodzielnie, mielibyśmy szansę na nagrodę? Być może, bo inny, własny spektakl Opery Narodowej („Qudsja Zaher" Szymańskiego) zdobył do niej nominację. Ale to nie my byliśmy inicjatorami, by po przeszło 30 latach doprowadzić wreszcie do prapremiery utworu Andrzeja Czajkowskiego, genialnego pianisty, który wolałby jednak być kompozytorem.
Gdyby nie zapał Davida Pountneya, szefa festiwalu w Bregencji, „Kupiec wenecki" spoczywałby nadal w archiwach. Europejscy krytycy zaś w równym stopniu zachwycili się inscenizacją Keitha Warnera, jak i samym utworem.
„Kupiec wenecki" jest osadzony w XX-wiecznych prądach muzycznych, a jednocześnie oryginalny i pełen pomysłów. W każdej scenie tej trzyaktowej opery z rozbudowanym epilogiem Czajkowski zastosował inne środki muzyczne. Ich zwieńczeniem jest wstrząsające interludium orkiestrowe po scenie upokorzenia Żyda Shylocka.
Brytyjczyk Keith Warner zrobił spektakl poruszający i niesłychanie precyzyjny. Rozbudował akcję, ale jeśli dodawał własne pomysły w momentach instrumentalnych, nigdy nie kłócą się one z muzyką. Przede wszystkim przeniósł akcję z renesansowej Wenecji do początku XX wieku, w epokę dynamicznego rozwoju kapitalizmu, by w ten sposób lepiej oddać zamysł kompozytora.