– Jestem ciekła, szczekałam na ciebie pół godziny! – usłyszałem od Węgierki uczącej się języka polskiego. Gorsza rzecz przytrafiła się żonie pana Baryki, uraziła córkę rosyjskiego gubernatora, mówiąc: „Ach, kakaja u was krasnaja roża!", (Ach, jaką ma pani czerwoną mordę), tymczasem chciała powiedzieć „krasiwaja roza" (piękna róża) („Przedwiośnie", Stefan Żeromski).
Wielu ludzi panicznie boi się takich wpadek, dlatego w obecności cudzoziemców odzywają się tylko półsłówkami: „of course", „oui, oui", „ja, ja, natürlich".
W jeszcze trudniejszej sytuacji są ci, którzy mimo opanowania wokabularza, trybów i czasów w dalszym ciągu za granicą sznurują usta. Rubryki poświęcone listom od czytelników w pismach kolorowych roją się od próśb o porady, jak pozbyć się tej ułomności:
„Nie potrafię się przełamać, żeby mówić w języku obcym", „Zawsze się wstydziłem, bez względu na to, którego z języków się uczyłem", „Przez ostatnie dwa lata byłem za granicą i nawet nie powiedziałem tam ani słowa", „Rozumiem, co ludzie do mnie mówią, wiem, co odpowiedzieć, ale nie mogę pokonać tej bariery".
Co robić? Odpowiedź przynoszą badania zespołu dr Jennifer Wiley z University of Illinois. Naukowcy poddali testowi 1023 studentów z anglojęzycznych uniwersytetów, którym podano różne dawki alkoholu. Zadanie polegało na wymawianiu kompletnie nieznanych słów w jednym z narzeczy używanych w afrykańskim państwie Czad. Ci, którzy spożyli 44 ml alkoholu, lepiej wypadli od tych, którym podano placebo, ale także od tych, którzy wchłonęli 88 ml alkoholu i więcej. Ci ostatni, mając przed sobą testową kartkę, zadawali pytanie w rodzaju: „Sostym srobiś?".