Koncerty amerykańskich pianistów Vijaya Iyera i Brada Mehldaua podzieliły publiczność Warsaw Summer Jazz Days na zwolenników postępu i klasycznego podejścia. Nie ulega wątpliwości, że ich koncerty były najciekawsze i najlepiej przyjęte przez publiczność, ale kto był w Warszawie lepszy czy bardziej intrygujący, to już nie tylko kwestia upodobań, ale idei.
Zdjęcie Vijaya Iyera zdobi okładkę najnowszego numeru magazynu „Down Beat" z wynikami ankiety międzynarodowego grona krytyków, które uznało go za muzyka roku 2014/2015. Jego trio zwyciężyło w kategorii najlepszy zespół jazzowy. To nie tylko zasługa znakomitej płyty „Break Stuff", która ma szansę na tytuł jazzowego albumu roku 2015. Na koncertach trio Vijaya Iyera eksperymentuje z formą, rozbudowuje improwizacje, zadziwiając wyobraźnią i odwagą. Z koncertu na koncert jest coraz ciekawsze i nie zdziwiłbym się, gdyby jeździły za nim groupies.
W Warszawie wysłuchaliśmy muzyki będącej rozwinięciem pomysłów zarysowanych w studiu nagraniowym. To bardzo ważne, bo płyty można wysłuchać w domu, a na koncercie oczekuje się czegoś więcej. To, co pianista Vijay Iyer, kontrabasista Stephan Crump i perkusista Marcus Gilmore zrobili w Soho Factory z tematem „Hood", powinno być analizowane przez wszystkich jazzmanów, nie tylko młodych. Aż chciałoby się posłuchać tego koncertu jeszcze raz.
Tak jak niegdyś John Coltrane otworzył albumem „Giant Steps" najważniejszy rozdział swojej kariery i zmobilizował innych jazzmanów do tworzenia bardziej uduchowionej muzyki, tak Iyer poszerza perspektywę jazzu, stawia własne kroki olbrzyma. Otwarta forma jego kompozycji kojarzy się z muzyką współczesną, szczególnie z minimalizmem Steve'a Reicha i Terry'ego Rileya. Co więcej, wzbogaca jazz o oryginalną rytmikę, która jest bardziej intrygująca niż swing. Muzyka jego tria nie jest przy tym hermetyczna i zyskuje coraz szersze grono zwolenników. To już nie jest free, którego słucha klubowa publiczność. Iyera oklaskują tysiące fanów w każdej sali na całym świecie.
Brad Mehldau, który jest starszy od Iyera tylko o rok, sławę zdobył o wiele wcześniej. Hołubiony przez dużą wytwórnię płytową, miał zapewnione wejście do elity, ale też solidnie na nie zapracował. Intelektualne podejście do jazzu, sążniste eseje publikowane na okładkach płyt zjednały mu myślących słuchaczy. A że jest także romantykiem, przekonaliśmy się w piątkowy wieczór. Mehldau jest pianistą totalnym, upatrywano w nim nawet następcy Keitha Jarretta. Skupił się jednak na estetycznej stronie improwizacji. Gra coraz ładniej, ale stylu nie zmienia od kilkunastu lat. Jest jak rozkwitający kwiat w doniczce, nigdy z niej nie wyjdzie, pozostanie symbolem stagnacji. Podczas gdy Vijay Iyer jest drzewem w ogrodzie, rozrasta się.