Ten dziki Bowie

Muzyk wydał wybitny album „Black Star". Nieokiełznany, prowokacyjny. W piątek premiera.

Aktualizacja: 06.01.2016 17:22 Publikacja: 06.01.2016 17:06

Foto: Jimmy K./Sony Music

„Black Star" przypomina postać Ziggy'ego Stardusta. Motyw ten Bowie rozwinął na płycie „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" z 1972 r. Jeden z najważniejszych albumów w historii rocka stał się opowieścią o przybyciu na Ziemię kosmity Ziggy'ego Stardusta, który zakochał się w rock and rollu, stał się rockową gwiazdą i idolem, upodobał sobie śpiewanie o cierpieniu.

Bowie przez długie lata utożsamiał się ze Stardustem i wcielał w jego rolę perfekcyjnie. Doszło do tego, że reżyser Nicolas Roeg zaprosił muzyka do zagrania tytułowej roli w „Człowieku, który spadł na Ziemię". Opisał pustkę swoją i generacji, opakowując wszystko w nowoczesną poetykę komiksu i science fiction. A jeszcze przed lądowaniem Amerykanów na Księżycu Bowie skomponował piosenkę „Space Oddity".

To wcielenie Bowiego jest mało znane fanom muzyki pop, dla których istnieje wyłącznie w formacie z albumu „Let's Dance" (1983). Od początku należy do najbardziej wpływowych artystów rockowej awangardy związanej z Brianem Eno, Iggym Popem, Robertem Frippem. Nie chciał być wyłącznie wokalistą: estrada miała być sceną, a on sam postacią wykreowaną poprzez kostiumy, makijaż, fryzury.

Nagranie „Black Star" David Bowie rozpoczął od próby nawiązania współpracy z amerykańską kompozytorką Marią Schneider. Napisała z nim piosenkę „Sue (Or in a Season of Crime)" nagraną z jej zespołem, który przypomina The Lounge Lizards Johna Luriego. Wykonywaną z furią kompozycję poznaliśmy dzięki składance Bowiego „Nothing Has Changed" z 2014 r.

Najnowszy album jest prowokacyjnie nieprzebojowy, brzmieniowo i aranżacyjnie rozjechany, chwilami freejazzowy, zagęszczony elektronicznymi rytmami w stylu jungle. Dostaliśmy płytę nagraną na odlocie i mająca wywołać odlot. Mroczne teksty dotyczą seksu, erotyki, odchodzenia, śmierci.

Przyczyną wielu załamań artysty było skomplikowane życie prywatne. Pochodzi z tradycyjnej rodziny, w której były przypadki chorób psychicznych. Dlatego David kontestował mieszczańskie formy życia. W sztukę i show-biznes wprowadzali go partnerzy homoseksualiści. Związany z Angie, opiewaną w balladzie The Rolling Stones, przez lata podkreślał swoją biseksualność. Potem uznał homoseksualizm za błąd życia.

Od 1992 r. związany jest z somalijską modelką Iman Abdulmajid. Po trasie koncertowej „Reality", przypłaconej zawałem serca w 2004 roku, nie koncertuje, a kiedy jeszcze chciał rozmawiać z dziennikarzami, podkreślał, że stał się ku swojemu zaskoczeniu niezwykle rodzinnym facetem.

Ale bez dawnych negatywnych doświadczeń nie powstałaby kluczowa kompozycja nowego albumu „Lazarus". Jeśli chodzi o aranżację, przekonuje, że w pokręconej muzycznej rzeczywistości można się zakochać i tęsknić do niej jak do niejednego przeboju. Bowie sam jest poniekąd Łazarzem. Zmartwychwstał przecież jako artysta trzy lata temu po dekadzie milczenia, nagrywając płytę „The Next Day". Śpiewa, a raczej melodeklamuje, o człowieku, który żył jak król, miał wszystko, oglądał się za panienkami i stracił wszystko, zatracił tożsamość. Z jednej strony nie ma nic, ale z drugiej stał się wolny.

Zaskakująco brzmią dwie kluczowe linijki songu o tym, że tylko ludzki dramat nie może być zawłaszczony, skradziony, podrobiony. Tylko to, co bolesne, przez co przejdziemy, jest wyłącznie nasze, a także uczy nas i formuje do nowego życia. Fragment „Lazarusa" nawiązuje do „Człowieka, który spadł na Ziemię". Bowie śpiewa o tym, że telefon komórkowy spadł na ziemię, tak jak on wcześniej w filmie Roega. Ironizuje z pozycji człowieka żegnającego się z życiem.

Miał też swoje dziwne lądowanie w Polsce, gdy w drodze pomiędzy Moskwą a Berlinem wysiadł z pociągu i kupił na ówczesnym placu Komuny Paryskiej w Warszawie polską płytę. Najbardziej zafrapował go utwór „Helokanie" napisany przez twórcę folklorystycznego Śląska Stanisława Hadynę. Do instrumentalnego motywu Bowie nagrał melorecytację w wymyślonym przez siebie języku. Kompozycja „Warszawa" znalazła się na płycie „Low" i zachwyciła. Iana Curtisa zainspirowała do założenia zespołu Warsaw, przekształconego w słynne Joy Division. „Warszawą" Bowie zaczynał koncerty podczas tournée w 1978 i 2002 r. W Polsce nigdy nie wystąpił. Z winy polskiej publiczności, która nie kupiła biletów na występ w Gdańsku, przez co show odwołano.

Na koncertach często grał na saksofonie. Teraz do niego powrócił. Sam nie gra, ale melancholia i tęsknota, jaką wyczarowuje z tego instrumentu Donny McCaslin, jest piękna. Z kolei w „Tis a Pity She Was a Whore" zagrał w sposób dziki, wręcz szalony. Wokół saksofonisty zgromadzili się najważniejsi instrumentaliści biorący udział w sesji – pianista Jason Lindera i perkusista Mark Guiliana, który otrzymał strategiczne zadanie opanowania automatów perkusyjnych. „Dollar Days" rozpoczyna się w stylu „The Dark Side of the Moon" Pink Floyd, ale później kompozycja nabiera klimatu eksperymentu. Aura albumu pasuje do tembru Bowiego, który nie jest już tak ostry, wyrazisty, zdecydowany jak kiedyś, lecz wyciszony. Stonowany i harmonijny jak nigdy dotąd.

Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali
Kultura
Laury dla laureatek Nobla
Kultura
Nie żyje Stanisław Tym, świat bez niego będzie smutniejszy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Żegnają Stanisława Tyma. "Najlepszy prezes naszego klubu"