Z tego filmu widzowie wychodzą w pełnej skupienia ciszy. „Ikar. Historia Mietka Kosza” to opowieść o człowieku, dla którego muzyka oznaczała życie. O niewidomym pianiście pokonującym własne ograniczenia, odbierającym i komentującym świat dzięki dźwiękom. To film o wrażliwości, o prawie do spełniania marzeń. Ale też o potwornej samotności. Bo muzyka pomaga o niej zapomnieć tylko na chwilę. A potem zostaje się w świecie, który innych wypycha na margines.
Jazz Mietka Kosza
Maciej Pieprzyca umie opowiadać o ludziach, którzy mają w sobie siłę, by walczyć o siebie na przekór rzeczywistości i własnym niemożnościom. W „Ikarze” przypomina Mieczysława Kosza, który na przełomie lat 60. i 70. grał na Jazz Jamboree i na jednym z najbardziej prestiżowych festiwali muzycznych Europy, w Montreux.
Kosz był chłopcem z prowincji, który w wieku siedmiu lat zaczął tracić wzrok. Matka oddała go do sióstr w Laskach. Tam zrozumiał, że muzyka jest jego pasją, jego kontaktem ze światem. W jednej ze scen Pieprzyca pokazuje lekcję gry na fortepianie w szkole muzycznej, gdy wspaniała profesorka mówi uczniowi: „Musisz zapomnieć o klawiszach. I grać. To się musi w tobie samo uwolnić. Jak się nie uwolni, będziesz jak wielu dobrych pianistów. Ale jak się uda, będziesz wyjątkowy”.
Udało się. Jazz stał się dla niego wszystkim. Ale po koncercie musiał przecież odejść od fortepianu, a wtedy był wokół szary socjalizm, były interesy innych i bolesna samotność. Są w „Ikarze” sceny, które bolą. Wzruszają. Są pełne prawdy i poezji, bo Pieprzyca zamienia swój film w dzieło sztuki.
Życie rapera
Tomasz Chada – muzyk z zupełnie innej rzeczywistości – jest bohaterem „Procederu” Michała Węgrzyna. I on, i Kosz zginęli podobnie. Kosz nie miał 30 lat, gdy w 1973 r. wypadł z okna, nigdy nie ustalono, czy był to wypadek czy samobójstwo. Chada zmarł w 2018 r., cztery dni po wyskoczeniu z okna. Miał niespełna 40 lat.