PO jest o włos od samodzielnych rządów. Do pełni szczęścia brakuje jej zaledwie siedmiu posłów. Takiej większości po 1989 roku nie miała żadna partia w Sejmie. Rosną też notowania PSL. Tydzień temu na Stronnictwo głosowało 8,9 procent Polaków. Teraz liczba jego sympatyków wzrosła do 12 procent.

Ale przed pospiesznym ogłaszaniem kolejnego sukcesu przestrzega politolog dr Marek Migalski.Jego zdaniem zwycięskie ugrupowania, które zaangażowały się w rozmowy na temat wspólnych rządów, dostają premię od wyborców. – To nagradzanie tych partii, które są najbardziej obecne w mediach. Prezentują się jako ci, którzy dążą do porozumienia. A do tego jeszcze unosi się nad nimi nimb zwycięzcy – tłumaczy Migalski.

Według niego sytuacja podobnie wyglądała dwa lata temu i notowania PiS przez kilka miesięcy utrzymywały się na wysokim poziomie. Dlatego właśnie po kilku miesiącach Jarosław Kaczyński myślał o doprowadzeniu do kolejnych wyborów. Liczył na pewną wygraną.

Dziś partia Kaczyńskiego nie ma powodów do zadowolenia. Jeszcze tydzień temu na PiS głosowałoby 32,1 procent Polaków. Dziś chęć oddania na nie głosu deklaruje 23 proc. badanych. – Spodziewaliśmy się tego – zapewnia rzecznik PiS Adam Bielan. Według niego, partia jest przygotowana na sytuację, w której przez kilka miesięcy jej notowania będą spadać. – To naturalne, że wyborcy obdarowują zwycięzców kredytem zaufania – twierdzi Bielan.

Miesiąc miodowy PO i PSL nie będzie jednak trwać wiecznie. Migalski przypomina, że AWS i SLD przekonały się kiedyś, jak szybko wyborcy przestają premiować zwycięzców. – A poza tym sondażami trzeba się średnio przejmować, a tymi przeprowadzanymi na cztery lata przed wyborami to w ogóle nie należy się przejmować – zaznacza Migalski.