Serbska prokuratura postawiła wczoraj zarzut ciężkiego przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu ruchu drogowego 44-letniemu kierowcy polskiego autokaru, który w piątek rozbił się na autostradzie niedaleko Belgradu. W wypadku zginęło sześciu pasażerów, wśród nich dwoje dzieci. 66 turystów, głównie rodzin górników kopalni Ziemowit, wracało z wakacji w Bułgarii. Kierowca został aresztowany na 30 dni. Grozi mu od roku do ośmiu lat więzienia. Śledztwo w sprawie wypadku prowadzi też bielska prokuratura.
W sobotę do kraju wróciło 46 turystów. 25 dzieci i troje dorosłych przewieziono na obserwację do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach-Ligocie, pięcioro dzieci już wczoraj wypisano do domów. 12 innych poszkodowanych przebywa w Szpitalu Wojewódzkim im. św. Barbary w Sosnowcu. Stan czworga najciężej rannych jest stabilny. Możliwe, że w poniedziałek szpitale w Serbii opuszczą co najmniej dwie z 12 leczonych tam osób. Wczoraj na oddziale intensywnej terapii serbskim lekarzom udało się wybudzić ze śpiączki 14-letnią dziewczynkę.
RZ: W chwili wypadku pan spał, prowadził kolega. Co wydarzyło się tuż przed wypadkiem?
Zdzisław Kucharczyk, drugi kierowca autokaru, który rozbił się w Serbii: Prowadziłem pierwszy. Od godziny 22 do piątej rano. Zamieniliśmy się rolami, trochę spałem, ale raczej drzemałem. W pewnej chwili obudziłem się i poprosiłem, by wyłączył światła w autobusie, bo zaczynało świtać. Przyciski są przy kierownicy, nie trzeba odrywać od niej ręki. Zamknąłem oczy. Potem już po tragedii ludzie mówili, może pilot, że kierowca odwrócił głowę do tyłu, by zobaczyć, czy się nie świeci. To był ten moment.
Otworzyłem oczy, dopiero gdy poczułem, że – jak mówi się w naszym slangu – prawe koła chwyciły pobocze.