Komunistyczny rytuał

Jaruzelski na jednym z posiedzeń Biura Politycznego z maja 1989 r. powiedział, że tegoroczny pochód w Warszawie przypominał mu panichidę. Rozmowa z historykiem dr Pawłem Sowińskim

Publikacja: 30.04.2009 03:47

Pochód pierwszomajowy w 1976, na trybunie Edward Gierek.

Pochód pierwszomajowy w 1976, na trybunie Edward Gierek.

Foto: Fotorzepa, Jak Jakub Ostałowski

Czym był 1 maja w PRL?

Był to świecki, komunistyczny rytuał. Najważniejsze święto w państwowym kalendarzu. Miał legitymizować nowy porządek. Być pokazem siły systemu i dowodem poparcia, jakiego miały mu udzielać masy. Najbardziej złowrogą postać przybierał w latach stalinowskich. Potem jednak stawał się coraz bardziej świętem radosnym i, jak się wydaje, akceptowanym przez znaczną część społeczeństwa.

Podczas pochodów nie brakowało chyba agresywnej retoryki.

W latach 50. podczas obchodów komunistycznego święta nie mogło zabraknąć piętnowania AK oraz ludzi i organizacji wrogich komunizmowi jak np. PSL. Atakowano również wrogów wewnętrznych. Na pochodach pokazywano kukły przedstawiające karykatury Churchilla z cygarem, Trumana czy Adenauera w towarzystwie Hitlera. Potem jednak zrezygnowano z tak nachalnej propagandy.

A jak 1 maja wyglądał na wsi?

Występowało tam bardzo ciekawe zjawisko. 1 maja na prowincji, w pierwszych latach po opanowaniu Polski przez komunistów, miał ludowy charakter. Po pochodzie organizowano potańcówkę, mężczyźni wykorzystywali to święto żeby napić się wódki. Złowrogi, totalitarny i ideologiczny wymiar święta przeplatał się więc z elementami wiejskiego festynu. Na wsi przed 1945 r. nie było bowiem żadnej tradycji obchodów 1 maja i ludzie starali się jakoś oswoić to obce im święto, osadzić je w ramach swojej kultury.

Czy dlatego na pierwszych pochodach pierwszomajowych pojawiały się elementy religijne?

Tak. Bo wiejska kultura była bardzo ściśle związana z Kościołem. Dochodziło do kuriozalnych sytuacji, gdy procesje kościelne niemal mijały się z komunistycznymi pochodami. Mało tego, czasami wierni maszerowali w pochodzie ze sztandarem maryjnym lub śpiewali religijne pieśni. Ta paradoksalna, katolicko-komunistyczna mieszkanka znikła chyba na przełomie lat 40. i 50., gdy w całej Polsce przykręcono śrubę. Komuniści byli wtedy już na prowincji tak silni, że przestali tolerować te religijne demonstracje podczas laickiego święta robotników.

Jak dzień 1 maja wyglądał dla UB?

Był dla niej dniem pełnej mobilizacji. Już w dniach poprzedzających obchody zbierano informacje od agentury, starano się wybadać nastroje społeczne. Przedstawiciel UB był w komitecie przygotowującym obchody. Ubecy wyznaczali i obserwowali trasę pochodu. Bezpieka obawiała się, że podczas najważniejszego komunistycznego święta może dojść do jakiś „wrogich wystąpień”.

Czy te obawy były uzasadnione?

Rzeczywiście czasami podczas pochodów dochodziło do antykomunistycznych demonstracji. Ludzie wznosili wrogie wobec komuny hasła, śpiewali niepoprawne piosenki. Nie oznacza to jednak, że w miejscowościach, w których to miało miejsce były jakieś zorganizowane grupy opozycyjne. Większość tych nietypowych zachowań to zapewne były jedynie wygłupy. W każdym tłumie zawsze znajdzie pan osoby skłonne do żartów. W przypadku wsi dużą rolę odgrywał alkohol. Pijani uczestnicy pochodów byli bardziej skorzy do wykrzykiwania antyreżimowych haseł.

A czy dochodziło do starć czy prób rozbijania pochodów?

O takich przypadkach nic mi nie wiadomo. Często natomiast zdarzały się rozmaite usterki organizacyjne, które UB traktowała jako sabotaż. Pewnego razu w jednej z miejscowości załamała się trybuna z partyjnymi dygnitarzami. I wszyscy komunistyczni prominenci, prawdopodobnie ku uciesze zgromadzonych, wylądowali na ziemi.

W jaki sposób spędzano ludzi na te pochody?

To trudne pytanie. Nie wiemy, ile osób przychodziło pod przymusem. Trzeba pamiętać, że święto 1 Maja ma ponad 100-letnią tradycję na ziemiach polskich. Było trochę osób, które przed wojną były związane z ruchem socjalistycznym i jeszcze w II RP brały udział w pochodach pierwszomajowych. Ci ludzie zapewne chodzili na pochód nadal i bez większych wątpliwości. To była ich tradycja. Znaczna część uczestników mogła jednak odczuwać swój udział w tej manifestacji jako przymus. Przy czym przymus ten w miarę upływu czasu wynikał z samego istnienia państwa komunistycznego. Był jakby niewidzialny. Już w latach 60. święto zakorzeniło się w świadomości ludzi na tyle, że być może mało kto się nawet nad tym zastanawiał. Ludzie szli mechanicznie, to się zdawało naturalne w tej sytuacji, w tym systemie.

Co groziło za niepojawienie się na uroczystościach?

Przede wszystkim represje w miejscu pracy, na czele z groźbą zwolnienia. Nikt chyba jednak nie policzył, ile rzeczywiście było przypadków represji wobec krnąbrnych. Na pewno w późniejszych latach PRL nieobecność na defiladzie nie była karana tak często jako w latach wcześniejszych. W latach 50. nieobecność na pochodzie mogła zwrócić również uwagę UB. A konsekwencje tego mogłoby bardzo ponure i niebezpieczne.

Jak konkretnie zmuszano ludzi do maszerowania z czerwonymi sztandarami?

W zakładach pracy robiono listę pracowników. Sprawdzano obecność na miejscu zbiórki, a następnie w zwartych kolumnach ludzie szli na miejsce pochodu. Nieraz listę sprawdzano po zakończeniu uroczystości, by zmusić ludzi do dyscypliny. Totalitaryzm ma duże możliwości mobilizowania obywateli poprzez strach. Tak samo było z wyborami, na które w PRL chodziło ponad 90 proc. społeczeństwa. W warunkach demokratycznych to jest nie do powtórzenia, bo ludzie po prostu nie boją się nie iść.

A jak wyglądał ostatni taki pochód w historii PRL, czyli 1 maja 1989 roku?

Jaruzelski na jednym z posiedzeń Biura Politycznego z maja 1989 r. powiedział, że tegoroczny pochód w Warszawie przypominał mu panichidę. Czyli prawosławne nabożeństwo za zmarłych. Ostatni 1 maja PRL wypadł bardzo blado. W porównaniu z tłumami, które znamy z pierwszomajowych zdjęć z poprzednich dekad, na uroczystości przyszło mało ludzi. „Solidarność” już od początku lat 80. urządzała kontrpochody. Ruch solidarnościowy mocno przeorał świadomość społeczną. Ludzie przestali się bać władzy. Z drugiej strony silnie na nastroje społeczne oddziaływał kryzys ekonomiczny komunizmu. Tradycja masowych pochodów pierwszomajowych zniknęła razem z systemem, który narzucił ją społeczeństwu.

dr Paweł Sowiński jest pracownikiem PAN. Specjalizuje się w historii PRL. Napisał m.in. książkę „Komunistyczne święto. Obchody 1 maja w latach 1948 — 1954”

Czym był 1 maja w PRL?

Był to świecki, komunistyczny rytuał. Najważniejsze święto w państwowym kalendarzu. Miał legitymizować nowy porządek. Być pokazem siły systemu i dowodem poparcia, jakiego miały mu udzielać masy. Najbardziej złowrogą postać przybierał w latach stalinowskich. Potem jednak stawał się coraz bardziej świętem radosnym i, jak się wydaje, akceptowanym przez znaczną część społeczeństwa.

Pozostało 94% artykułu
Kraj
Podcast Pałac Prezydencki: "Prezydenta wybierze internet". Rozmowa z szefem sztabu Mentzena
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kraj
Gala Nagrody „Rzeczpospolitej” im. J. Giedroycia w Pałacu Rzeczpospolitej
Kraj
Strategie ochrony rynku w obliczu globalnych wydarzeń – zapraszamy na webinar!
Kraj
Podcast „Pałac Prezydencki”: Co zdefiniuje kampanię prezydencką? Nie tylko bezpieczeństwo
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Kraj
Sondaż „Rzeczpospolitej”: Na wojsko trzeba wydawać więcej