Oczywiście. Niska frekwencja wynika i z tego, że ludzie nie wierzą, iż mogą wpłynąć na to, co się w Unii dzieje. Winna jest też nasza ordynacja wyborcza, która nie sprzyja zaktywizowaniu obywateli. W wielu miastach kandydaci zostali przywiezieni z zewnątrz, to byli tzw. spadochroniarze. To tym bardziej przykre, że czasem są to osoby bardzo wybitne, które w parlamencie mogłyby dużo zdziałać. Jednak my na spadochroniarzy głosować nie chcemy.
[b]Może odstrasza nas poziom politycznych sporów?[/b]
Chyba w żadnym kraju głosowanie do PE nie jest tak upartyjnione jak w Polsce. Przez to ludziom się wydaje, że te wybory są jeszcze gorsze niż do krajowego parlamentu. Obawiamy się, że politycy przeniosą do Brukseli i Strasburga atmosferę polskich kłótni partyjnych i będą nas kompromitować. Nie zdajemy sobie sprawy, że polityk wybrany do europarlamentu nie bardzo ma szansę reprezentować tam interesów swojej partii, bo tam tej partii nie ma. Tam są frakcje. A każdy europoseł może wybrać inną frakcję niż partia, z której został wybrany.
[b]Można było to naprawić w kampanii?[/b]
Ton kampanii narzuciły komitety wyborcze, które posługi- wały się głównie sensacją. A media zajmowały się głównie poli- tycznymi konfliktami. Bardzo mi przeszkadzało – i w dodatku nie sprzyjało wysokiej frek- wencji – nachalne wskazywanie na „jedynki” na listach. To powodowało wrażenie, że mamy ograniczony wybór. Tymczasem wyborca ma swój rozum i nie lubi, kiedy mu się wskazuje, na kogo powinien głosować.