Reklama

Prokurator posłał mnie na śmierć

Śledczy uznali, że sparaliżowany mężczyzna był hersztem gangu. Trzy miesiące spędził w areszcie

Publikacja: 12.05.2012 00:19

Maciej Lisowski walczy o sprawiedliwość w świdnickim sądzie

Maciej Lisowski walczy o sprawiedliwość w świdnickim sądzie

Foto: Materiały Polsat

Sparaliżowany od 22 lat Marek Lisowski miał według wrocławskiego prokuratora przewozić do Polski narkotyki. Śledczemu wystarczyły zeznania gangsterów, którzy wcześniej od inwalidy wyłudzili pieniądze.

Zgodnie z zasadami prawa każdy jest niewinny, chyba że sąd prawomocnym wyrokiem uzna inaczej. W sprawie Marka Lisowskiego, którą zbadały „Rz" i Małgorzata Cecherz, dziennikarka programu „Państwo w państwie" telewizji Polsat, działania organów państwa polskiego mało mają wspólnego z praworządnością.

Marek Lisowski ma obywatelstwo niemieckie, choć urodził się w 1970 r. w Świdnicy. Tam uczył się i pracował jako kucharz w restauracji Piast. Mając 18 lat, uciekł do Niemiec. – Miałem dość komuny, chciałem żyć normalnie, zarabiać pieniądze i kiedyś otworzyć własną restaurację – mówi w rozmowie z „Rz".

Marzenia pokrzyżowała tragedia. W 1990 r. Lisowski uległ wypadkowi samochodowemu. Cudem przeżył, ale został więźniem we własnym ciele. Diagnoza lekarzy: całkowity paraliż czterokończynowy. Szansą na powrót do normalnego życia była realizacja marzeń z dzieciństwa – własny lokal. Jego rodzice w 2005 r. zaczęli w Świdnicy budować restaurację, którą miał poprowadzić.

Reklama
Reklama

Pewnego dnia Lisowskiego odwiedził kolega z dzieciństwa Krzysztof Panek. Pożyczył spore pieniądze. – Mówił, że potrzebuje na walkę z chorobą – tłumaczy Lisowski.

Jednak Panek pieniędzy nigdy nie oddał. Został zatrzymany przez policję w ramach głośnej sprawy tzw. gangu bokserów – odpowiedzialnych m. in. za dystrybucję narkotyków. Podobnie jak jego kolega Daniel Bronikowski poszedł na współpracę z wrocławską prokuraturą.

Obaj zyskali status świadka koronnego i zaczęli oskarżać znane sobie osoby. Oskarżyli też Lisowskiego. Na podstawie ich zeznań wrocławska prokuratura zarzuciła sparaliżowanemu mężczyźnie, że w latach 2000 – 2005 kierował zorganizowaną grupą przestępczą sprowadzającą narkotyki  i handlującą nimi oraz wprowadzał do obrotu fałszywe pieniądze.

W styczniu 2011 r. postępowanie w tej sprawie przejął prokurator Jarosław Dyko z wrocławskiej Prokuratury Apelacyjnej. – W tym czasie pozostawało zawieszone z powodu niemożności wykonania czynności procesowych z udziałem podejrzanego Marka Lisowskiego i trzech innych podejrzanych. Podejrzani ci nie przebywali w Polsce pod ustalonymi adresami, a Marek Lisowski zaprzestał przyjazdów do Polski, mimo że w latach 2000 – 2007 przekraczał granicę 190 razy – tłumaczy „Rz" prokurator Marek Ratajczyk, rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej we Wrocławiu.

Jak wynika z materiałów Izby Karnej Wyższego Sądu Krajowego w Monachium, który wyraził zgodę na ekstradycję, polska prokuratura, choć znała niemiecki adres Lisowskiego, nie próbowała nawet wezwać go na przesłuchanie. W listopadzie 2011 r. po ekstradycji Lisowski mimo katastrofalnego stanu zdrowia został umieszczony na trzy miesiące w Zakładzie Karnym w Czarnym. Wrocławska apelacja przekonuje, że prokurator Dyka ustalił, iż ten zakład dysponuje odpowiednimi warunkami.

– W toku śledztwa nie uzyskano ekspertyzy wykluczającej osadzenie Marka Lisowskiego w zakładzie karnym w Polsce – przekonuje prokurator Ratajczyk. Zastrzega się, że opiera się na wyjaśnieniach prokuratora Dyki. Ale to nieprawda. Dziennikarze „Rz" i „Państwa w państwie" dotarli do notatki urzędowej sporządzonej przez chorążego Bartosza Orłowskiego z wrocławskiej delegatury ABW.

Reklama
Reklama

Już w piśmie z 30 stycznia 2009 r. funkcjonariusz ABW przytaczał opinię biegłego sądowego. „Stan zdrowia Marka Lisowskiego nie pozwala na umieszczenie go w żadnym zakładzie karnym na terenie kraju (...). W/w nie jest w stanie samodzielnie egzystować, wymaga ciągłej opieki w podstawowych czynnościach życiowych (...)" – napisał funkcjonariusz ABW.

W ZK w Czarnym Lisowski przebywał w warunkach zagrażających życiu. Nie zapewniono mu właściwej opieki lekarskiej. Personel nie potrafił zadbać o to, by chory mógł wykonywać podstawowe funkcje fizjologiczne. Dyka podczas przesłuchania ciężko chorego mężczyzny zapowiedział, że na wolność wyjdzie dopiero, gdy przyzna się do winy.

– Powiedział, że podpiszę się pod tym, co ma napisane na kartce, albo tu zgniję. On mnie tam wysłał na śmierć – mówi „Rz" Lisowski. Zakład opuścił po trzech miesiącach. W tym czasie prokurator przesłuchał go tylko raz.

– Nie było potrzeby więcej, takie przesłuchania stanowiłyby dodatkową dolegliwość – przekonuje prokurator Ratajczyk. Już po wyjściu z aresztu Lisowskiego zbadali niemieccy lekarze z Ingelstadt. Stwierdzili, że cierpiał na stan zapalny dróg moczowych, ma powiększoną wątrobę, poranione krocze, zwichnięte barki, uszkodzony stabilizator w barku. Proces Lisowskiego rozpoczął się już przed sądem okręgowym w Świdnicy. Ma się zakończyć jeszcze w maju.

Sparaliżowany od 22 lat Marek Lisowski miał według wrocławskiego prokuratora przewozić do Polski narkotyki. Śledczemu wystarczyły zeznania gangsterów, którzy wcześniej od inwalidy wyłudzili pieniądze.

Zgodnie z zasadami prawa każdy jest niewinny, chyba że sąd prawomocnym wyrokiem uzna inaczej. W sprawie Marka Lisowskiego, którą zbadały „Rz" i Małgorzata Cecherz, dziennikarka programu „Państwo w państwie" telewizji Polsat, działania organów państwa polskiego mało mają wspólnego z praworządnością.

Pozostało jeszcze 89% artykułu
Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Kraj
Raport GUS. Mazowsze starzeje się w szybkim tempie
Kraj
Wycieczki i masaże za pół miliona, czyli KPO po warszawsku
warszawa
Wygaszą Powiśle, by oglądać spadające gwiazdy. Centrum Nauki Kopernik zaprasza na deszcz Perseidów
Kraj
Miejscy wolontariusze bez ubezpieczeń? Warszawa odmawia wsparcia
Reklama
Reklama