Radosław Sikorski komentował na antenie RMF FM wtorkową wizytę sekretarza Stanu USA. Podkreślił, że choć USA "potraktowały nas specjalnie", bo Polska była jedynym europejskim krajem w tournee Kerry'ego, to powodem takiej wizyty nie było "nic nadzwyczajnego". Według Sikorskiego świadczy to po prostu o wzroście prestiżu Polski.
- To była wizyta sojuszników, różnej wagi. Ja byłem w Waszyngtonie już za kadencji sekretarza Kerry'ego, poprzednio była u nas sekretarz stanu Hillary Clinton, poprzednio Condoleezza Rice. W Szwecji sekretarz stanu USA był po raz pierwszy w historii niedawno. A u nas co 2-3 lata mamy wizytę sekretarza stanu. Już się do tego przyzwyczailiśmy, bo rola naszego kraju wzrosła - powiedział Sikorski, przypominając: - W Polsce prezydent USA spotykał się z całym regionem, z całym regionem spotykał się u nas premier Chin, prawie na nikim już nie robią wrażenia wizyty kanclerz Niemiec czy prezydenta Francji. Jak na kondominium to jest tych wizyt trochę.
Sikorski zaprzeczył też, by wizyta Kerry'ego była motywowana ostrzeżeniem nas przed informacjami, które miałby niedługo ujawnić Edward Snowden.
- Nie wiemy, co pan Snowden zaserwuje, bo nie wiemy, na ile to, co sączy, jest prawdą, a na ile będzie dezinformacją. To są jakieś rewelacje, które trudno zweryfikować. Pan Snowden jest teraz pod kontrolą niesojuszniczego mocarstwa i może wygadywać różne rzeczy - powiedział Sikorski.
Minister zaznaczył też, że nie ma dowodów ani przesłanek by twierdzić, że Amerykanie podsłuchiwali polskich polityków. Przyznał jednak, że temat był poruszany.