Trucht do kiosku o szóstej rano po świeżą prasę nie gwarantuje skwapliwemu czytelnikowi pełnej informacji o tym, co wydarzyło się w czasie, gdy spał. Dziś portal onet.pl ubiegł papierowe media podając, że "około 1,5 tysiąca zwolenników skrajnie prawicowej partii Prawy Serktor pikietowało wieczorem siedzibę parlamentu Ukrainy, domagając się dymisji ministra spraw wewnętrznych Arsena Awakowa. Milicjanci twierdzili, że sytuacja jest spokojna, jednak media, które nazywają akcję "szturmem", donoszą o wzmocnionej ochronie Rady Najwyższej". Demonstranci powybijali w parlamencie szyby, walili pałkami w drzwi i przynieśli ze sobą opony. Ale czy to prawda, dowiemy się dopiero z jutrzejszych papierowych wydań gazet.
"Rzeczpospolita" także nie epatuje wybijaniem szyb w Kijowie, ale jej przekaz nie jest przez to mniej dramatyczny: "Ukraina sama wobec inwazji" - to tytuł czołówki zagranicznej części "Rz". Jest ona zbudowana tak jak zaleca mistrz Hitchcock - najpierw trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Artykuł rozpoczyna się stwierdzeniem, że rosyjski atak na wschodnia Ukrainę jest coraz bardziej prawdopodobny, a potem napięcie rośnie: "... w ostatnich trzech dniach liczba żołnierzy rozlokowanych ptrzy ukraińskiej granicy zwiększyła się aż o 1/3, do ok. 30 tys... Chodzi głównie o elitarne mobilne jednostki zdolne do szybkiego uderzenia w głąb ukraińskiego terytorium".
Po co to wszystko, uderzenie czy tylko straszenie uderzeniem, stara się wyjaśnić Paweł Zalewski w dziale Opinie, w artykule zatytułowanym "Jak pokonać Putina". Autor pisze: "Epoka spokoju po zimnej wojnie dobiegła końca. Rosyjska agresja na Krymie oznacza coś więcej niż zajęcie tego półwyspu. Cele Władymira Putina sięgają jeszcze dalej niż podporządkowanie Ukrainy. Kremlowi chodzi o uzyskanie przewagi potencjału nad Unią Europejską. Chce ją rozbijać i wymuszać korzystne dla siebie rozwiązania szntażem lub przekupstwem poszczególnych państw członkowskich. Czy my, wspólnota zachodnia, jesteśmy zatem bezbronni wobec konsekwentnej polityki agresora? Nic podobnego!..."
Chwała Bogu, kamień z serca, o jedno zmartwienie mniej.
A jednak martwi to, co powinno cieszyć, mianowicie, że "Polska najmniej ryzykowna od sześciu lat" - tak twierdzi ekspert "Parkietu". Tezę wyłuszcza następującymi słowy komentarza na stronie drugiej: "W ciągu ośmiu sesji, które upłynęły od momentu gdy WIG znalazł się w połowie marca poniżej styczniowych minimów, a zarazem na najniższym poziomie odn prawie pół roku, wartość indeksu wzrosła o 4,3 proc. Tak dynamiczne wyjście cen akcji w górę następujące zaraz po "postraszeniu" nowym dołkiem to raczej sygnał zapowiadajacy kontynuację wzrostów. Wydaje się, że z punktu widzenia cyklu 40-tyg. ostatnie podwójne styczniowo-marcowe dno należy porównać z podobną strukturą z okresu kwiecień-czerwiec ub.r. W takim ujęciu obecna sytuacja odpowiada tej z przełomu I i II dekady lipca ub.r. i zapowiada miesiąc nieprzerywanej poważniejszymi korekrami zwyżki indeksu do nowych cyklicznych maksimów. " To jest pierwszy akapit komentarza, potem napięcie rośnie.