Po co to robią? Starają się wymienić geny odpowiedzialne za rozwój groźnych chorób. Wycięcie tych zmutowanych i wstawienie na to miejsce właściwych wersji w teorii uchroniłoby dzieci przed cierpieniami. Byłoby wspaniale – gdyby się udało.

Ale prawdziwa odpowiedź jest inna: robią to, bo mogą. Technologia inżynierii genetycznej jest dobrze znana, niezbyt droga i wykorzystywana m.in. w eksperymentach na roślinach i zwierzętach oraz do nowatorskich terapii. Nikt jednak dotąd nie odważył się jej stosować na ludzkich zarodkach. Do czasu – o swoich eksperymentach poinformowali właśnie Chińczycy. Poskarżyli się również, że artykułów o ich badawczym wysiłku nie chciały opublikować prestiżowe pisma naukowe. A przecież zdobyli wszystkie wymagane zgody komisji bioetycznych.

Te same pisma przed miesiącem przedstawiły za to apel ekspertów genetyków ostrzegających przed użyciem tej technologii na ludziach. Z jednej strony mamy obietnicę wycięcia (i to dosłownie) chorób genetycznych. Z drugiej – ryzyko, że wprowadzenie „udoskonaleń" wywoła trudne do wyobrażenia zmiany w organizmie człowieka. I to niejednego, jego potomstwa także. Podobne eksperymenty otwierają wreszcie drogę do projektowania dzieci na zamówienie – designer babies. Rodzice będą mogli zażyczyć sobie błękitnookiego dryblasa, a technik w klinice wprowadzi odpowiednie modyfikacje do zarodka, który następnie zostanie wszczepiony matce.

Można sobie wyobrazić i inne modyfikacje genetyczne, już nie tak neutralne jak kolor oczu. Ludzi silniejszych, bardziej odpornych na ból albo piękniejszych, z genami predysponującymi do wysokiej inteligencji.

Fakt, że w krajach przodujących w badaniach genetycznych takie procedury są nie do przyjęcia, nie oznacza jeszcze, że gdzieś na świecie ktoś tego nie (z)robi. Bo może. Tak jak mogą co najmniej trzy inne zespoły w Chinach, które jeszcze nie zdążyły pochwalić się wynikami.