Angela Merkel jest dziś w Ankarze, po raz pierwszy od lipcowego nieudanego puczu w Turcji, po którym władze zaostrzyły walkę z przeciwnikami politycznymi. Zdecydowała się na wizytę u mocno krytykowanego w Niemczech Recepa Erdogana, bo od niego przede wszystkim zależy, czy do Europy nie popłyną znowu dziesiątki tysięcy imigrantów z Azji.
Po wspólnej konferencji prasowej trudno wnioskować, czy porozumienie o ograniczeniu napływu imigrantów przetrwa. Angela Merkel i Recep Erdogan zachowywali się na niej tak, jakby chcieli podkreślić, że wywodzą się z różnych światów.
Kanclerz Niemiec, jak podkreślają niemieckie media, stanowczo upomniała Turcję, by ta trzymała się zasad praworządności.
- Opozycja to element demokracji - podkreśliła stojąc obok mającego coraz większą władzę Erdogana. Jego władza może być wkrótce nieograniczona i to na długie lata, jeżeli - tak jak planuje - od 2019 roku w Turcji zostanie wprowadzony system prezydencki. Choć sam Erdogan uważa, że powierzenie mu kolejnych uprawnień i wydłużenie urzędowania do 2029 roku nie zagrozi zasadzie trójpodziały władzy.
Merkel podkreśliłą też, że mówiła z gospodarzem o wolności słowa. Turcja przoduje bowiem w ponurej konkurencji - zamykaniu dziennikarzy do więzień. Z niedawnego raportu Committee to Protect Journalist wynika, że spośród 259 więzionych na świecie reporterów 81 siedzi za kratami w Turcji (są oskarżeni o działalność antypaństwową).