[b]Skomentuj [link=http://blog.rp.pl/pawelbravo/2009/12/12/panie-posle-cos-na-katar/]na blogu[/link] [/b]
„Są dwa podejścia do skandali seksualnych z udziałem polityków“ – pisze Mira Suchodolska w komentarzu redakcyjnym „Polski“. „Francuski, który z grubsza polega na tym, że ludzi nie obchodzi, co inny człowiek, choćby senator robi we własnym łóżku (…) i anglosaski, który sprowadza się do tego, że facet który daje się przyłapać na tym, jak ubrany w kwiecistą sukienkę wciąga kreskę w towarzystwie dwóch wulgarnych dziwek, nie ma prawa mówić innym, jak powinni się zachowywać. Polacy są tutaj bardzo angielscy“ – ocenia publicystka, w kontekście dalszych losów senatora Krzysztofa Piesiewicza. Dlatego „może jeszcze jakoś by się wykpił, ludzie uwierzyliby, że zażywał tabletki od bólu głowy przez nos, bo się upił i zapomniał, gdzie ma usta. Ale ta sukienka pogrzebała Piesiewicza zupełnie“.Dlatego lepiej, aby Piesiewicz (chociaż jej zdaniem nie zrobił „niczego strasznego“) „usunął się w cień“.
I to chyba najrozsądniejsze słowa, jakie napisano w tej sprawie w dzisiejszych gazetach. Bo poza tym można przeczytać pocieszne tłumaczenia przyjaciół którzy – według „Polski“ – „przypominali niewątpliwe zasługi senatora Piesiewicza w walce z komunizmem“. Albo sensowny we fragmentach, ale nie dostrzegający sedna problemu komentarz Magdy Żakowskiej w „Wyborczej“, który skupia się głównie nad tym, jakie świństwo wyrządził tabloid wieszając w internecie dwa filmiki.
Piesiewicz pozostaje dla niej „autorytetem moralnym i prawniczym“. Ale czy pozostaje nim w oczach wyborców? Autorka przechodzi do porządku dziennego nad prostym faktem, że istotą takich skandali jest naruszenie obłudnej zmowy, jaką wszelkie osoby wywyższone w życiu publicznym zawierają z ludem. W gruncie rzeczy każdy z nas wie, że polityk składa się z cnót na równi ze słabostkami a poza tym ma prawo po godzinach bawić się jak mu się żywnie podoba („podwójne życie prowadzi wielu z nas, ja także“ – przyznaje Żakowska). Ale wolimy udawać, że jest inaczej i nagłe opadnięcie zasłony, choćby odbyło się za sprawą podłych szantażystek, skutkuje utratą majestatu niezbędnego do tego, żeby grać w teatrze władzy.
Może to niezbyt rozumne, ale politykowi ujdzie wódka czy narkotyk, ale nie ma prawa być żałosny, nawet jeśli sposób, w jaki został „wystawiony“ jest skądinąd wstrętny. Zresztą założenie, że nie mogą nami rządzić ludzie z substancjami odurzającymi w żyłach doprowadziłoby do nagłego wyludnienia na Wiejskiej. Bartosz Arłukowicz przepytywany przez „Polskę“ o relację z Grzegorzem Napieralskim jako podstawowy parametr jej bliskości uznaje fakt, że „możemy pójść na wódkę, pogadać“. Ostatnio jednak panów połączyła aspiryna. Arłukowicz przyznaje , że koledzy „masowo“ proszą go o recepty, jest bowiem lekarzem (pediatra ze specjalizacją „duzi chłopcy“?). „Ostatnio badałem Napieralskiego, który był chory. Poprosił mnie, aby przyjechać do niego do domu. I modliłem się, żeby jakiś paparazzi nas nie sfotografował. Bo to była taka scena: stoi rozebrany Napieralski, leci mu z nosa, ma 40 stopni gorączki a ja stoję i go badam“. Może ta gorączka częściowo tłumaczy dlaczego „Napieralski chce się uczyć od Chaveza“, jak donosi „Wyborcza“ relacjonując dyskusję nad programem SLD szykowanym na konwencję partii.